DO CHIN I Z POWROTEM ZA 600 $
Oferta wydaje się atrakcyjna.
Jeżeli dodam, że w cenie jest krótki pobyt we Wschodniej Turcji, zwiedzanie Iranu, Pakistanu oraz kawałka Chin – pytacie gdzie to można kupić ?.
A no właśnie kupić się tego nie da, trzeba to sobie zorganizować, to po pierwsze. A po drugie wymaga taka podróż dużej determinacji i wytrwałości fizycznej i psychicznej.
PRZYGOTOWANIA
Wraz z grupą znajomych, podobnie jak ja wielkich miłośników gór i podróży postanowiliśmy dotrzeć w dzikie tereny Himalajów , Karakoram i Pamiru Chińskiego.
Chcieliśmy odbyć tą podróż za niewielkie pieniądze, bo tylko takowe posiadaliśmy. Z drugiej strony jesteśmy przekonani, że podróżując w ten sposób mamy największą możliwość poznania przemierzanych krain i ich mieszkańców. Zbieranie wszelkich potrzebnych informacji rozpoczęliśmy rok przed wyjazdem .Do zdobycia podstawowej wiedzy najlepsze są przewodniki serii Lonely Planet. Szczegółowe i specyficzne / jak nasza podróż / informacje mogliśmy uzyskać tylko u osób, które wcześniej odwiedzały interesujące nas tereny.
Koszty w trakcie przygotowań wyniosły około 100 $ na osobę i wiązały się z opłatami za wizy, zakupem niewielkiej ilości jedzenia i wydatkami medycznymi \szczepienia, lekarstwa\.
Bardzo dobrym posunięciem było zabranie kilkudziesięciu konserw i zupek w proszku. Produkt zwany konserwa jest w Iranie i Pakistanie raczej mało popularny, poszukiwania suszonego mięsa też zakończyły się fiaskiem, a przejście na wegetarianizm zostało odrzucone większością głosów – ratowały nas dobre polskie konserwy. Ich brak uniemożliwiłby nam dłuższe wypady w góry, gdyż kupienie czegokolwiek do jedzenia w biednej pakistańskiej wsi jest trudno wykonalne. Sprawy medyczne były w gestii naszego wyprawowego lekarza – na co dzień weterynarza. Torba z lekarstwami była dość pokaźna, na szczęście wzięcie miały tylko te od sensacji żołądkowych, oparzeń słonecznych i odcisków. Warto je jednak mieć choćby po to by wspomóc miejscową ludność. Żadne z państw przez nas odwiedzanych nie wymagało posiadania jakichkolwiek szczepień. Dla własnego bezpieczeństwa niektórzy z nas postanowili uodpornić się na cholerę, błonicę, żółtaczkę A i B.
W DRODZE DO ISTAMBUŁU
Pierwszy etap podróży to dojazd do Istambułu przez Ukrainę, Rumunię oraz Bułgarię.
Odcinek dla nas dość drogi, szukamy więc oszczędności. Najlepszym sposobem, nie będąc przy tym na bakier z prawem jest ograniczanie do minimum międzynarodowych odcinków. Polega to na tym, że w danym kraju docieramy do stacji granicznej np.: Giurgiu w Rumunii, kupujemy bilet na odcinek graniczny – w tym wypadku do Ruse w Bułgarii, i dopiero tam nabywamy bilet do stacji przy granicy tureckiej. Sporo przy tym biegania i emocji, ale efekt finansowy nas zadawala – z Warszawy do Istambułu dotarliśmy za 40$ na osobę.
W Istambule pozostajemy 2 dni. Czasu starcza nam na zwiedzenie najsłynniejszej tutejszej świątyni Ayasofya, pałacu sułtańskiego Topkapi, Błękitnego Meczetu i najciekawszych bazarów. Na nocleg wybieramy sobie jedną z wysp na Morzu Marmara. W blasku zachodzącego słońca docieramy tam ostatnim promem z Istambułu. Wyspa okazuje się oazą spokoju – nie ma na niej samochodów. Nocujemy na wysokim nadmorskim brzegu, z dala od ludzkich osiedli. Poranna kąpiel w zimnej morskiej wodzie nastraja nas pozytywnie przed dalszą podróżą.
WSCHODNIA TURCJA
Kolejną dobę spędzamy w autobusie pędzącym na wschód, w 22 godziny pokonujemy prawie 1400 km. Biorąc pod uwagę postoje na dworcach i częste kontrole wojskowe czas jest bardzo dobry. Za 16 $ od osoby dojeżdżamy do miasteczka Tatvan nad największym z tureckich jezior Van. Przypadkowo spotkany człowiek proponuje nam gościnę w swoim domu, w wiosce oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów – zachwala piękną okolice i przyjaznych ludzi. Ciekawość świata bierze górę nad obawami które mamy, wszak niedawno głośna była historia naszych rodaków porwanych przez Kurdów, których reprezentantem jest nasz dobrodziej. W glinianym domu Salama Semici spędzamy chyba najbardziej interesujące dni całej wyprawy. Prostolinijność i bardzo wywarzona gościnność naszego gospodarza powodują, że bez zbytecznej ciekawości możemy poznać życie kurdyjskiej rodzinny. Wspólnie spożywane posiłki dają nam pogląd na sposób odżywiania tutejszych ludzi. Posiłki składają się prawie wyłącznie ze składników dostarczanych przez gospodarstwo. Na śniadanie jemy własnej roboty chleb i kozi ser, na obiad : rosół z kulkami ulepionymi z grubo zmielonej mąki, chleb, jogurt i owoce popijamy wyśmienitą herbatą.
Czas jest jednak nie ubłagany, a przed nami jeszcze szmat drogi. Kilkadziesiąt kilometrów dzielących nas od granicy turecko- irańskiej pokonujemy lokalnymi busami. Niewątpliwą atrakcją tego przejazdu jest widok na Ararat będący niemal w zasięgu ręki, choć nie na tyle blisko by dojrzeć gdzieś tam pod wierzchołkiem szczątki Arki Noego.
IRAN
Mekka miłośników podróżowania i coca-coli – tak żartobliwie można by określić to państwo.
Za równowartość 1 $ można przejechać autobusem z Teheranu do Esfahanu /ok.450 km./, dokładając kolejnego dolara możemy zabrać na drogę 24 butelki coli . A gdy jesteśmy już w mieście, to trzeba uważać przy podróżowaniu autobusami miejskimi, ponieważ są podzielone na dwie części – osobną dla kobiet i osobną dla mężczyzn. Wpakowanie się grupy płci różnych do jednej części wywołuje duże zamieszanie o czym przekonaliśmy się osobiście.
Ale odkładając żarty na bok – jest to kraj naprawdę godny odwiedzenia ze względu na znamienite zabytki i jakże inną od naszej kulturę i obyczajowość .
Nasza podróż przez Iran trwała 5 dni. Przemieszczamy się nocami, natomiast za dnia zwiedzamy. Tak dobieramy miejsca naszych przystanków by mieć jak najszerszy obraz dziejów tego państwa. Zwiedzamy ruiny stolicy Persji w Persepolis istniejące już kilkaset lat przed Chrystusem, przechadzamy się po świetnie zachowanym, mającym średniowieczne korzenie grodzie w miejscowości Bam, odwiedzamy „irański Kraków„ jakbym określił Esfahan i stołeczny Teheran. Nie omijamy też wschodniej części kraju zamieszkałej przez Beludżów, którzy namiętnie handlują z afgańskimi i pakistańskimi pobratymcami . Nie zawsze odbywa się to w sposób aprobowany przez władze i z tego słynie przygraniczny Zahedan.
Najbardziej z pobytu w Iranie zapamiętaliśmy wielką chęć tamtejszych mieszkańców do kontaktów z nami i pomagania nam w różnych sytuacjach. Co dziesiąty spotkany na ulicy Irańczyk pyta skąd jesteśmy, co piąty krzyczy „hello”, bo jest to jedyne słowo jakie zna po angielsku. Z sympatią wspominamy dziesięcioletniego chłopca który zaciekle targuje z cinkciarzami w naszym imieniu, czy kierowcę z autobusu miejskiego, który zapytany o drogę zjeżdża z trasy i wiezie nas w poszukiwane miejsce.
PAKISTAN
Komitet powitalny na przejściu granicznym w Taftan składa się z przekrzykujących się cinkciarzy i sprzedawców niezbędnych w tych warunkach płynów (pustynia , przynajmniej + 40 st.C). Dalej idziemy do odrapanego baraku przykrytego płatami blachy, gdzie następuje kontrola paszportowa. Jegomoście jeden podobny do drugiego niedbale spisują nasze dane . Jednemu z nas zmieniają nazwisko na Wojewoda Gorzowski, innemu z imienia robią miejsce urodzenia. W miejscu postoju autobusów dość łatwo targujemy dobrą cenę za podróż do stolicy Beluchistanu – Quetty ( 600 km – 4,2 $ ). Jak się później okazuje jesteśmy tylko dodatkiem do towaru podróżującego z nami. Łapówki skutecznie usypiają czujność strażników granicznych posterunków, a my wraz z tą całą kontrabandą krążymy całą noc gdzieś po bezdrożach, by pozostawić cały towar w miejscu zupełnie bezludnym – na środku pustyni. Noc w autobusie była na tyle ciężka, że postanowiliśmy w stolicy Beluchistanu skorzystać z usług hotelowych. Wybraliśmy hotel New Grand , w naszym mniemaniu czysty (nic nie biegało po ścianach) i z ciepłą woda. Przyjemność ta kosztowała nas 1 $ od osoby po solidnym targowaniu. Kolejnego dnia wyruszamy pociągiem, który jest jeszcze tańszym środkiem komunikacji niż autobus – szczególnie w przypadku posiadania legitymacji studenckiej upoważniającej do 50 % zniżki.
Cel naszej 36-godzinnej podróży za 4 $ to Rawalpindi – miasto satelita stolicy Islamabadu. Jazda pociągiem jest tu swego rodzaju przygodą, pokrótce określiłbym ją jako skrzyżowanie pobytu w saunie i jazdy na wielbłądzie przez pustynię, a do tego cały czas ma się wrażenie, że jest się nie w wagonie, a na jarmarku. Z Rawalpindi ruszamy w dalszą drogę autobusem z kierowcą iście rajdowym i chyba lekko przygłuchym sądząc po głośności odtwarzanej muzyki. Jedziemy słynnym Karakoram Highway – drogą budowaną wspólnie przez Chińczyków i Pakistańczyków, oddaną do użytku kilkanaście lat temu. Wiedzie ona starym „Jedwabnym Szlakiem” przecinając góry Karakoram i Pamir , i jest uważana za drugą na świecie pod względem wysokości na jaką dociera (4730 mnpm). Naszą górską przygodę zaczynamy od trekkingu pod słynny ośmiotysięcznik Nanga Parbat leżący na skraju Himalajów, docieramy do wysokości 5200 mnpm. Podróżując w dolinę Bagrot oprócz podziwiania pięknych górskich widoków doświadczamy czegoś co kojarzy się z kolejką w wesołym miasteczku. Do małego jeepa wchodzi 15 osób razem z bagażem, samochód nie ma hamulców a kierowca dziwnie „rozbiegane” oczy, 3-godzinna podróż przepaścistymi serpentynami dostarcza niemałych wrażeń. Dotarłszy do ostatniej wioski w dolinie mamy wspaniały widok na Rakaposhi (7790mnpm) oraz Diran Peak (7270 mnpm) . Następnie jedziemy do Karimabadu by zagłębić się w dolinę Ultar i dotrzeć do najbardziej fotogenicznych szczytów w pakistańskim Karakoram – Hunza Peak i Bubulimating. Kolejny nasz trekking prowadził wzdłuż siedemdziesięciokilometrowego lodowca Batura Glacier. Ostatnią miejscowością w wędrówce po bezdrożach Pakistanu jest Sust , gdzie rozpoczyna się kulminacyjny odcinek Karakoram Highway. Na przełęczy Khunjerab droga wzniesie się na wysokość 4730 mnpm, w tym też miejscu przekroczymy granice pakistańsko – chińską. Pięciogodzinna podróż z Sust do Tashkurghan po stronie chińskiej kosztuje nas po 23 $.
CHINY
W Tashkurghan witają nas uśmiechnięci i dowcipkujący celnicy . Następnie władzę nad naszą
grupą obejmuje rezolutna Chinka. Jest ona osobą bardzo wszechstronną i zapracowaną. Najpierw sprzedaje bilety w autobusie do centrum miasta, potem jest recepcjonistką w hotelu, a gdy następnego dnia rano wydaje się nam, że mamy ją z głowy, napotykamy ją w kasie autobusów dalekobieżnych. Kasuje nas po 40 Y /5 $/ za bilety nad Kara Kul – jedno z najpiękniejszych jezior w Chinach, leżące na wysokości 3000 m wśród szczytów Pamiru Chińskiego. Otoczenie jeziora przypomina trochę parki narodowe w Kenii i Tanzanii. Po ogromnej łące spacerują stada zwierząt , są tu : jaki, wielbłądy , osły i kozy. W paśmie gór wyróżniają się dwa ośnieżone olbrzymy : Kongur (7719 mnpm) i Muztagh Ata (7546mnpm)
Kolejnym punktem naszego programu jest położone między górami Tien-szan i pustynią Takla Makan miasto Kashgar. Podróż powolnym chińskim autobusem zajmuje pięć godzin i kosztuje 5$. Towarzystwo w autobusie jest bardzo międzynarodowe: kilka nacji „białasów” , murzyn z Ghany, Kirgizi, Kozacy, Ujgurzy i Chińczycy w tym jeden z Hongkongu.
Wydarzeniem które przyciąga turystów do tego miasta jest co niedzielny bazar zwany Sunday Market. Już od soboty ściągają do miasta tysiące wózków ciągniętych przez osiołki. Część miasta zwyczajowo zwana bazarem zapełnia się handlującymi wielu narodowości zamieszkującymi okoliczne tereny. Ogromne przestrzenie zapełniają się stosami pękatych arbuzów, stertami białej bawełny, koszami lśniących granatów, przybywają kolejne stada kóz i owiec, w słońcu mienią się słynne chińskie jedwabie. Sto tysięcy ludzi przyjechało tu aby coś sprzedać lub kupić.
POWRÓT
Rozpoczynamy od 40-godzinnego przejazdu ciasnym chińskim autobusem do Urumqi /25 $/ Następnie jedziemy „na stopa„ do Ałma Aty w Kazachstanie /35h – 35 $/.
Kolejne miasto na naszej trasie to stolica Kirgizji Biszkek /5h – 5$/. Po nocy spędzonej na dworcu, który funkcjonuje po trosze na zasadach hotelu – jest zamykany na noc i pobierana jest opłata od tych którzy pozostali, próbujemy kupić bilety na pociąg do Moskwy. Okazuje się ze są one bardzo drogie (120-140 $), a ich cena zależy od pory dnia i humoru kasjerki. Postanawiamy dogadać się z szefową wagonu. Za przystępną cenę 70$ od osoby obiecuje dowieść nas do Moskwy. Trzy i pół doby podróży mija nam na grze w karty , rozważaniach o kolejnej eskapadzie i zabawie w chowanego z kolejnymi kontrolami pociągu. Z Moskwy jedziemy do Brześcia /19 $/, a następnie przez Terespol i Warszawę docieramy do rodzinnego Olsztyna .
PODSUMOWANIE
Podróż trwała 54 dni .Na wszelkie przejazdy wydaliśmy 300 $ i spędziliśmy w środkach transportu 19,5 doby. Na jedzenie, pamiątki i inne „rozrzutności„ roztrwoniliśmy po 150 – 180$. Koszt sześciu nocy w hotelach to 9 $. Pozostałe noce „przespaliśmy„ w następujących miejscach: 7 w pociągach, 12 w autobusach, 19 w namiocie, pozostałe w innych ciekawych zakątkach. Przypomnę, że koszty poniesione przed wyjazdem wyniosły 100 $.
Udało się nam zmieścić w tytułowych 600 $ – i szczerze mówiąc całe szczęście – bo więcej nie mieliśmy.
Maciej Mielęcki
Artykuł opublikowany w Podróżach
Zdjęcia wkrótce ( czyt. w tym dzisięcioleciu)