„Uważajcie na siebie…” (Łk 21, 34)

Grudzień 2018

Tegoroczny adwent rozpoczyna się mocnym akcentem. Wielu słuchaczom słowa Bożego na niedzielnej Eucharystii w pierwszą niedzielę tegorocznego adwentu to Jezusowe napomnienie może się wydawać niesprawiedliwe i raniące: „Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe na skutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych”. Kto nie czuje, że to zdanie w jakimkolwiek sensie odnosi się do niego, niech spróbuje potraktować słowa Jezusa jako symboliczny opis pewnej postawy, która jest bardzo mocno rozpowszechniona: postawy zachłanności w korzystaniu ze świata. Nawet jeżeli taka postawa zachłanności nie prowadzi do obżarstwa czy pijaństwa, naznacza ona całe życie silnym napięciem, a podtrzymywana przez lata wykształca w umyśle fatalną wrażliwość. Pod jej wpływem wszystko, co dotyczy konsumpcji wysuwa się na pierwszy plan, otrzymuje znaczenie priorytetowe. Z morza informacji, które zalewa codzienne umysł, człowiek z łatwością wyławia to, co dotyczy dóbr konsumpcyjnych, specjalnych, nie tylko przedświątecznych, promocji i nowych modeli urządzeń, którymi się posługujemy. Dzieje się tak, jakby człowiekowi założono specjalne okulary, przez które informacje dotyczące dóbr konsumpcyjnych zdają się jarzyć fosforyzującym blaskiem, a wszystko inne niknie w szarości. Nikną w szarości także te naprawdę ważne informacje, które dotyczą życia duchowego, podstawowych pytań o sens życia, o relację z Bogiem, o prawdziwą jakość życia, której nie da się potraktować i zdobyć w ten sam sposób, w jaki zdobywa się dobra konsumpcyjne. Owszem, człowiek nie rezygnuje jeszcze z relacji w Bogiem, ale traktuje ją w kategoriach „obsługi”, która – jak obsługa niewygodnego kredytu – uwiera, powoduje uczucie znużenia i tę ociężałość serca, o której mówi Jezus. Jezus używa tu słowa bareo, które oznacza obciążenie. Obciążone troskami doczesnymi serce, czyli samo centrum ludzkiej świadomości, nie ma ochoty zajmować się niczym innym, bo cała uwaga i wszystkie siły są już zainwestowane.

Jednym z czynników, które przyczyniają się do takiego obciążenia serca, czyli duchowego centrum osoby, jest bez wątpienia przyjmowanie bez sprzeciwu roli konsumenta, która zdaje się definiować istotę człowieczeństwa. Kto nie chce ulegać wszechobecnej zachęcie do konsumpcji najnowszych rzeczy i ofert – począwszy od sprzętów codziennego lub odświętnego użytku, poprzez rozrywkę, aż po wytwory współczesnej kultury – ten odnosi wrażenie bycia jakby poza głównym nurtem życia; czuje się jak ktoś, kto wbiegłszy na peron widzi jedynie czerwone światła ostatniego wagonu pociągu, który właśnie odjeżdża.

Można jednak zadać krytyczne pytanie: czy to znaczy, że chrześcijanin musi odnosić się do postępu i do nowoczesności z wieczną podejrzliwością? Czy to, co chrześcijańskie musi być niedzisiejsze, szarobure, przaśne i nieporadne? Oczywiście, że nie. Dobra, które określamy jako doczesne, również te najnowocześniejsze sprzęty i wytwory ludzkiej myśli – jeżeli tylko nie jest to myśl pełna pogardy dla człowieka – nie muszą być same w sobie złe. Problem może się pojawić na płaszczyźnie odniesienia do nich. Wszystkie te dobra są dla ludzi, szczególnie jeżeli ułatwiają życie, pomagają w szarej codzienności, zapewniają godziwą rozrywkę, uczą, zaspokajają pragnienie wiedzy i ciekawość świata. Można do nich odnieść słowa wypowiedziane w ogrodzie Eden do pierwszego człowieka: Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania (Rdz 2, 17). Gdy jednak przez zachłanność utracona zostanie właściwa miara konsumpcji, całe to dobro obraca się przeciw człowiekowi. Zachłanność i łapczywość prowadzi do niestrawności – nie tylko w odniesieniu do jedzenia.

Jezus nie ogranicza się do ostrzeżenia przed pozbawioną miary łapczywością, ale daje także praktyczną radę: „Czuwajcie i módlcie się”. Ta fraza brzmi jak wytarty slogan, ale jest to nic innego, jak zachęta do świadomego życia. Postawa konsumenta jest związana z pogonią, a więc z brakiem czasu. Świadome życie jest niemożliwe, bez umiejętności znajdowania codziennie czasu, by się zatrzymać. Uświadomienie sobie, że jakość mojego życia nie zależy od tego, ile zdołam skonsumować, sprawia, że nagle – mimo wszystkich codziennych prac, które rzeczywiście muszą być zrobione – pojawia się ta odrobina czasu, którą można poświęcić Bogu, a przebywając w Jego obecności – także sobie. Zatrzymać się, by pobyć dłuższą chwilę z Bogiem, oznacza także pobyć odrobinę ze sobą, zajrzeć w głąb siebie, spojrzeć wstecz na dzień, który minął i oddać go takim, jaki był – nawet, jeśli był jedną wielką katastrofą – w miłosierne dłonie Boga, ufając, że On otwiera dla mnie nowy dzień, w którym wszystko jest jeszcze do wygrania. Ta umiejętność znajdywania czasu na zatrzymanie się, która stała się dzisiaj niemalże sztuką, jest absolutnie niezbędna. Straty, jakie powoduje jej brak są zbyt poważne, by wezwanie Jezusa zlekceważyć i odłożyć na przyszłoroczny adwent.           

 

Marian Machinek MSF