Jeszcze o języku nienawiści

Luty 2019

         Po brutalnym zabójstwie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza w styczniu 2019 z wielu mediów słyszy się nawoływania do zaprzestania mowy nienawiści. Takie apele – jeżeli tylko zostaną zrealizowane, i to najpierw w wypowiedziach tych, którzy je wystosowują – mogą debacie publicznej wyjść jedynie na dobre. Jej poziom jest doprawdy skandaliczny. Odzwierciedla on niestety poziom codziennej komunikacji Polaków. Oczywistość, z jaką w głośnych dialogach w miejscach publicznych pojawiają się wulgaryzmy i wyzwiska najgorszego rodzaju, odzwierciedla to, co dzieje się w umysłach ludzi. Jeżeli faktycznie, jak powiedział Jezus, „z obfitości serca usta mówią” (Łk 6, 45), to nie sposób bez przerażenia wyobrażać sobie, co dzieje się w ludzkich sercach i umysłach, skoro wylewa się z nich takie bagno. Wulgarnymi, poniżającymi i krzywdzącymi wypowiedziami polityków można by zapełniać całe tomy.

           W debacie publicznej musi być oczywiście miejsce na spór i krytykę. Musi też być dopuszczalne swobodne wypowiadanie opinii, także tych, które oponentom politycznym i ideologicznym się nie podobają. Kluczowe jest jednak to, w jaki sposób się to dzieje. Niestety w sferze publicznej pada wiele słów, które po prostu krzywdzą, które stają się narzędziem poniżenia i wyśmiania drugiego, które przypisują mu najgorsze zamiary, które pozostawiają po sobie spaloną ziemię: niczego nie naprawiają, nikogo nie przekonują, tylko dogłębnie ranią i nic więcej. I właśnie często w tym celu bywają wypowiadane. Jeżeli tak się dzieje, to jest to faktycznie mowa nienawiści.

         Do wyrażenia „mowa nienawiści” trzeba jednak podchodzić z pewną rezerwą, a może nawet umieścić je w cudzysłowie, gdyż jest to nie tylko opis pewnego zjawiska socjologicznego. Ta zbitka słowna stała się orężem w wojnie ideologicznej, sekwencją ucinającą każdą dalszą dyskusję, narzędziem służącym do zamykania ust oponentom ideologicznym, gdy wypowiadają poglądy, które nie mieszczą się w głównym nurcie idei uznanych za postępowe, a więc także jedynie słuszne. Nie sposób nie przyznać racji stwierdzeniu Georga Orwella, autora słynnej czarnej utopii zatytułowanej „Rok 1984”: Prawda jest mową nienawiści dla tych, którzy mają coś do ukrycia

         Warto w kontekście publicznej debaty o mowie nienawiści spojrzeć chociażby na jedno z coraz bardziej popularnych (bo intensywnie powtarzanych i w ten sposób popularyzowanych) słów. Mam na myśli słowo „homofob”. Roszczenia osób homoseksualnych, by uprzywilejować ich związki, przyznając im status małżeństwa oraz odpowiadające temu statusowi prawa, są w ostatnich latach wyrażane coraz głośniej i coraz bardziej natarczywie. Chociaż jakakolwiek forma poniżania i agresji, także słownej, wobec takich osób jest absolutnie niedopuszczalna – i to przyzna chyba każdy rozsądny człowiek –, to jednak odnośnie do charakteru tzw. orientacji seksualnej (czyli pytania o to, czy jest ona jedną z normalnych orientacji seksualnych, czy też rodzajem psychoseksualnej dysfunkcji), jak też odnośnie do statusu społecznego związków osób tej samej płci, można mieć odmienne zdanie. A przynajmniej mogłoby się wydawać, że można je mieć. O ile bowiem szereg określeń obraźliwych i krzywdzących gejów i lesbijki słusznie wyrugowano z debaty publicznej, o tyle słowo „homofob” króluje w niej w najlepsze. Pojawia się ono nie tylko w wypowiedziach polityków i w mediach, ale także w międzynarodowych dokumentach. Co sugeruje to słowo? Otóż homofobia jest definiowana jako „strach przed homoseksualizmem i osobami orientacji homoseksualnej, awersja, nieufność, nienawiść i wrogość do osób homoseksualnych skutkująca nierzadko ich dyskryminacją”. Problem w tym, że większość osób uważających homoseksualizm za psychoseksualną dysfunkcję i sprzeciwiających się przyznaniu związkom takich osób statusu małżeństwa, wcale czegoś takiego nie odczuwa. Co więcej, czasami osoby takie mają wśród swoich znajomych także gejów i lesbijki, którzy nierzadko wcale nie identyfikują się z postulatami homoseksualnych lobbystów. Przeciwnicy małżeństw homoseksualnych nie odczuwają też zazwyczaj jakichkolwiek objawów zaburzeń nerwicowych (a fobia jest fachowym określeniem takiego zaburzenia). Mają po prostu inny pogląd na pewne kluczowe kwestie dotyczące ludzkiej seksualności, małżeństwa i rodziny. 

         Jak się okazuje takie odmiennego poglądu mieć im nie wolno. W niektórych krajach Europy łatka „homofoba” piętnuje i negatywnie naznacza osobę, która tak zostanie określona i może się wiązać z utratą stanowiska, z przekreśleniem kariery akademickiej, z wykluczeniem z debaty publicznej czy nawet konsekwencjami karnymi. Określenie „homofob” nie opisuje i nie wyjaśnia niczego i też nie do opisu rzeczywistości zostało stworzone. Jest to klasyczne znamię społeczne, mające na celu napiętnowanie, wyszydzenie, wywołanie presji i wymuszenie postawy spolegliwej. Czyż nie takie właśnie cechy ma jednak język nienawiści? Mamy zatem w przypadku tego wszechobecnego słowa do czynienia z klasyczną mową nienawiści, ponieważ jednak używana jest ona przez zwolenników jedynie słusznego, bo postępowego poglądu na świat, określa się ją już inaczej – jako wolność słowa.          


Marian Machinek MSF