Oblicza niewierności

Lipiec 2019

Kiedy katolicki ksiądz odchodzi z kapłaństwa, trudno pozbyć się uczucia smutku. Jest to trudne przynajmniej dla kogoś, komu na sercu leży dobro Kościoła, chociaż są też i inne reakcje. Zbieżność znaczeń słowa „odchodzić” z ostatecznym odejściem, jakim jest śmierć, nie jest tu przypadkowa. Coś, co rozpoczynało się fascynacją i zdecydowanym wyborem, umiera. Wobec takich decyzji ludzie zazwyczaj powstrzymują się od zbyt pośpiesznych ocen, wiedząc o tym, jak skomplikowane są ludzkie losy i jak dramatyczne potrafią być ludzkie wybory. Któż może znać wszystkie przyczyny i tło tej ostatecznej decyzji, która sprawia, że ksiądz staje się eksksiędzem?

         Inaczej jest, gdy odchodzący kapłan robi ze swojego odejścia spektakl, prowokując niejako reakcję otoczenia. Tak zdarzyło się ostatnio w jednej ze śląskich parafii. Po procesji Bożego Ciała ksiądz oznajmił parafianom, że kapłaństwo było wprawdzie zupełnie w porządku, ale on od dzisiaj nie będzie sprawował już czynności kapłańskich, gdyż rozpoczyna nowe życie u boku ukochanej kobiety. Nie można nie zadać pytania, co czuje kapłan, który podejmuje decyzję odejścia, a jednocześnie jakiś czas jeszcze spowiada i sprawuje Eucharystię, która jest pamiątką ofiary z życia, którą on – kapłan ma swoim własnym życiem uobecniać? Czy uświadamia sobie wagę swojej decyzji, czy też nowa miłość przesłania wszystko inne? Może sądzi, że będzie mógł służyć Bogu równie dobrze jako mąż i ojciec. I tu w zasadzie ma rację, gdyż każdy normalny ksiądz mógłby równie dobrze założyć rodzinę. I jeżeli ktoś wybiera kapłaństwo, gdyż nie czuje się zdolny do małżeństwa czy rodzicielstwa, to jest to wybór fatalny. Tylko że wcale nie chodzi o to, jak człowiekchce i sądzi, że może służyć Bogu. Chodzi o to, jak Bóg chce, żeby ktoś mu służył. Powołanie kapłańskie opiera się na przekonaniu, że Chrystus chce, bym tak właśnie żył, że wybiera mnie do takiego właśnie sposobu życia. A jeżeli wybiera, to też uzdalnia.

Jest w tym konkretnym kapłańskim odejściu jednak jeszcze coś, co poniekąd jeszcze bardziej szokuje, niż słowa i zachowanie odchodzącego kapłana. Chodzi o reakcję wspólnoty. Na zapowiedź odejścia z kapłaństwa wielu zgromadzonych odpowiedziało aplauzem. Decyzja pozostawienia służby kapłańskiej została nagrodzona oklaskami, a następnie pozytywnie skomentowana na portalach społecznościowych.

Jak ocenić to wydarzenie? Obydwa jego elementy, zarówno decyzja kapłana, jak i reakcja wspólnoty, są dwiema formami tej samej niewierności, tego samego opuszczenia Chrystusa, pozostawienia Ukrzyżowanego i służby dla Niego. Tym, co najbardziej smuci, jest negatywna dynamika, jaką takie wydarzenia wyzwalają. Można zapytać, jak czuje się współczesny wierzący dwudziestokilkulatek, który rozważa ewentualność wejścia na drogę kapłaństwa? Tak się składa, że piszący te słowa podejmował decyzję o pójściu do seminarium duchownego równo przed czterdziestu laty. Wydaje się, że jemu i jego kolegom w tamtym czasie łatwiej było to uczynić, niż dzisiejszym młodym mężczyznom. Z jednej strony kandydaci do seminariów odczuwali wtedy nacisk komunistycznej ideologii, a zbyt wczesne ujawnienie zamiaru pójścia do seminarium mogło się zakończyć oblaniem matury lub też otrzymaniem bezpośrednio po niej „biletu” do wojska – jak to wówczas określano. Dwa lata indoktrynacji w jednostce wojskowej sprawiały, że z niejednej głowy ulatywał pomysł pójścia do seminarium. Ale z drugiej strony czuli oni niezwykle mocne wsparcie ludzi wierzących, ich wdzięczność, ich modlitwę i  życzliwość, a także tą specyficzną formę radości i dumy, jakby czyjaś decyzja pójścia do seminarium była ich własnym sukcesem. Ówcześni kandydaci wiedzieli doskonale, że jako księża zostaną przyjęci przez wspólnoty z wielką wdzięcznością i będą wspierani, a jeżeli trzeba – także napomniani.

Dzisiejszy kandydat do seminarium odnosi nierzadko wrażenie, że obok wyzwania, jakim jest związane z celibatem wyrzeczenia się małżeństwa i własnej rodziny, będzie musiał zmierzyć się z samotnością we wspólnocie, której będzie posługiwał, gdyż niewielu będzie go wspierało w jego decyzji pozostawania księdzem. Będą też tacy, którzy nie będą szczędzili krytyki, a inni pozostaną obojętni, jakby tylko czekali na kolejne odejście, które potwierdzi ich sceptycyzm wobec katolickiego kapłaństwa.

Taka atmosfera jest dla powołań kapłańskich czymś w rodzaju mrozu w  środku wiosny, który niszczy kwiaty i uniemożliwia zawiązanie się owoców. Okazuje się, że głębokiego nawrócenia potrzebują nie tylko sami kapłani, ale także wielu świeckich katolików. Bez niego ostry niedobór kapłanów w Polsce jest tylko kwestią czasu.

Marian Machinek MSF