Październik 2018
Co czuje katolicki ksiądz wychodząc z kina po obejrzeniu filmu „Kler” Wojciecha Smarzowskiego? Czuje się podle, odczuwa wstyd i przygnębienie, czuje się przybity i po prostu brudny. Tak, są w Kościele katolickim księża-pedofile, którzy popełniają te okropne zbrodnie na najbardziej niewinnych! Są tacy, którzy zdradzają swój celibat i prowadzą podwójne życie, w którym wzniosłym słowo na ambonie towarzyszy skrywana skrzętnie niemoralna relacja seksualna! Są księża karierowicze i intryganci! Są uwikłani w podejrzane interesy z polityką i biznesem! Są też tacy, dla których ważniejsze od Ewangelii są pieniądze! Są księża, którzy nawet w obecności swoich świeckich parafian klną bez żenady i opamiętania! Tak, są tacy księża! Chociaż są wąskim marginesem wśród duchownych, ich obecność w duszpasterstwie i kościelnych strukturach jest hańbą, która musi być powodem wstydu, ogromnego zażenowania, a w końcu i gniewu dla każdego, kto identyfikuje się z Kościołem. Smarzowski pokazuje kilka takich postaci w całej ich odrażającej brzydocie i moralnej nędzy. Pokazuje też rozmiar krzywdy, jaki wyrządzają. Widzowi mogą przyjść na myśl słowa Kardynała Josepha Ratzingera z nabożeństwa drogi krzyżowej w 2005, jaką odprawiał w rzymskim Koloseum pod nieobecność mocno już schorowanego Jana Pawła II: Ile brudu jest w Kościele, i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Niego! Ileż pychy i samouwielbienia! […] Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy!Świadomość tego, jak bardzo grzechy duchownych niszczą wiarygodność głoszonej Ewangelii, jest mocno przygnębiająca. Przygnębiający jest rozmiar zgorszenia, najpierw wobec tych najwierniejszych, którzy zaufali słowom kapłana, a ten potem ich zdradził. Wstrząsające jest też zgorszenie wobec niewierzących, dla których grzechy kapłańskie stanowią usprawiedliwienie dla ich własnej niewiary.
Ale to nie wszystko. Katolicki ksiądz wychodząc z kina po obejrzeniu filmu „Kler” czuje się też głęboko skrzywdzony. Nie ma on pretensji do reżysera, że wyraziście ukazał grzechy księży; jedyną reakcją na to może być jedynie pokorna gotowość do pokuty. Ma jednak pretensje, że przedstawiciel środowiska filmowego, które jest dumne z łamania stereotypów i przekraczania uprzedzeń, sam tworzy w tym filmie ohydny stereotyp i podsyca najgorsze uprzedzenia.
Całościowy obraz duchowieństwa (a już sam tytuł filmu taki zamiar twórcy sugeruje), który Smarzowski kreśli w swoim filmie, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Mimo tego, że przedstawione kapłańskie grzechy są niewątpliwie realne i kiedyś/gdzieś się wydarzyły, „Kler” nie jest filmem o klerze katolickim, ale o klerze Smarzowskiego. Film ten obnaża wyraziście uprzedzenia i antykatolickie fobie jego twórcy. W „Klerze” nie ma pozytywnych przedstawicieli Kościoła. Jest bagno, w którym obok predatorów i krzywdzicieli, szantażystów i sitw złożonych z ugładzonych sługusów, są jedynie naiwni i użyteczni idioci. Do tego są jeszcze siostry zakonne zezwalające w podległych sobie placówkach na przemoc i gwałty wobec nieletnich. I nikt więcej. Przed oczami widza paradują najbardziej odrażające typy ucieleśniające moralne zepsucie, cynizm i jakie sobie tylko można wymyślić zło, które zostaje zestawione z twarzami ofiar, opowiadających, jak w dzieciństwie były molestowane przez duchownych. Najgorsze ze wszystkich i najbardziej moralnie zdeprawowane charaktery to ci, którzy mają władzę w Kościele (biskup) oraz ci, którzy są wysyłani do Watykanu, i którzy swój awans zawdzięczają umiejętnym intrygom. Dla kogoś, kto ze zrozumiałym wzburzeniem ogląda sceny moralnego upadku, które są podlane obficie sosem sączących się w tle transmisji telewizyjnych z wypowiedziami hierarchów głoszących naukę Kościoła, postać księdza, szczególnie księdza głoszącego homilię, musi odtąd kojarzyć się z moralnym bagnem. Nie można oprzeć się wrażeniu, że film ma wdrukować pewne obrazy, schematy myślowe i skojarzenia, by ostatecznie obrzydzić widzowi wszystko, co jest związane z kapłańską sutanną. Owszem ksiądz oskarżony o pedofilię i jego kolega w sutannie mający kochankę, którą nakłania do dokonania aborcji jego dziecka, mogą nawet zyskać pewną sympatię widza. Dzieje się to jednak tylko dlatego, że sami są ofiarami systemu: są tacy, jacy są, bo zostali skrzywdzeni przez innych duchownych lub byli na tyle naiwni, by wierzyć w jakieś duchowe ideały. Wyjaśnienia Smarzowskiego, że w swoim filmie nie chce atakować samej wiary, trzeba uznać za śmieszne. Scena przedstawiająca biskupa biesiadującego z tuzinem swoich pracowników kurialnych, przywołuje w wyobraźni niemal automatycznie obraz ostatniej wieczerzy, a jest tylko jedną ze scen, która sprowadza wiarę do prymitywnej gry żądz i intryg. Smarzowski zdaje się nie znać ofiarnych i oddanych kapłanów, służących ludziom, uczciwych, a przede wszystkim żyjących wiarą. Nie ma ich wśród głównych bohaterów, ale nie było ich także, jak sugeruje film, wcześniej. Uwidoczniony na dawnych taśmach z jakichś Mszy za Ojczyznę sprzed trzydziestu lat charyzmatyczny ksiądz przemawiający do ludzi z transparentami „Solidarności”, także okazuje się być pedofilem, który swoją małoletnią ofiarę straszy piekłem, gdyby zdradziła komuś, co ją spotkało. Reżyser nie chce słyszeć o tym, że skandaliczne grzechy, szczególnie grzechy pedofilii, są popełniane przez znikomą mniejszość duchownych. Tego typu wyjaśnienia są w filmie umiejętnie powiązane z najbardziej odrażającymi zachowaniami księży i przez to zdyskredytowane i unieważnione. Trudno też nie dostrzec ostatecznego przesłania, które Smarzowski sugeruje widzowi: tak dogłębnie moralnie zdegradowany, mafijny system, jakim jest Kościół katolicki, nie ma prawa wypowiadać się na tematy moralne, nie ma prawa mówić publicznie o takich przewijających się w tle akcji filmu tematach, jak problem aborcji, in vitro czy moralności seksualnej,.
Co więc w sumie czuje katolicki ksiądz wychodząc z kina po obejrzeniu filmu „Kler”? Nie ma on wątpliwości, że to, co obejrzał, jest umiejętnie wyreżyserowaną, dobrze nakręconą i nieźle zagraną antykatolicką agitką. Ale to stwierdzenie nie uspokaja wcale jego serca. Amunicji do tego ataku nie trzeba było długo szukać.
Marian Machinek MSF