30 Kwietnia 2024

Aktualności


Woda zawsze gdzieś jest. Tylko nie tam, gdzie oczekują jej rolnicy i nie wtedy, kiedy jej potrzebują. O tym, czy rolnictwo w Polsce ma jakieś sposoby na radzenie sobie z suszą, rozmawiamy z dr. hab. Ireneuszem Cymesem z Katedry Gospodarki Wodnej i Klimatologii.

Panie doktorze, podobno wody w Polsce mamy tyle, co w Egipcie. Nam w Olsztynie – i w ogóle na Warmii i Mazurach – trudno w to uwierzyć.

Rzeczywiście w ujęciu okresowym wody w Polsce mamy mało. Jesteśmy pod tym względem na trzecim miejscu od końca w Europie.

Jak to jest liczone?

Sumuje się ilość wód dopływających do Polski wszystkimi ciekami od najmniejszych po wielkie rzeki, dodaje do tego sumę rocznych opadów i odejmuje ilość wody, która 18 z naszego kraju uchodzi do morza. To, co zostaje, to krajowy zasób wód i to on stawia nas na tym trzecim miejscu od końca. Liczymy go w km³.

Nie widzimy, by u nas było sucho jak na pustyni, więc wody chyba nam jednak nie brakuje?

Zależy komu i kiedy. Nasze badania dowodzą, że w ujęciu długookresowym ilość opadów się nie zmieniła. Poziom wód głębinowych pozostaje względnie stały. Zmienia się jednak charakter opadów. Zimy są ciepłe i prawie bezśnieżne. A to w dużej mierze śnieg jest odpowiedzialny za retencję wód powierzchniowych. Jeśli jest go mało – to ich poziom będzie niski. Na dodatek zmienia się charakter opadów. Mamy teraz dużo silnych, nawalnych deszczów. One nie zdążą wsiąknąć do ziemi, tylko spływają do cieków i uchodzą nimi do morza. Na dodatek te opady nie są równomiernie rozłożone w czasie. Z rolniczego punktu widzenia są najbardziej potrzebne na wiosnę, w czasie intensywnego wzrostu roślin. A tymczasem teraz często mamy suche i zimne maje. To sprawia, że rolnicy skarżą się na dotkliwe susze. To właściciele gospodarstw są najbardziej uzależnieni od opadów i poziomu wód w gruncie.

Jak gromadzić wodę wtedy, kiedy jest, aby korzystać z niej w rolnictwie wtedy, kiedy potrzeba?

Najprostszy sposób to zabiegi agrarne, czyli orka w poprzek zboczy pagórków, aby zatrzymać jej odpływ na dół, a nie z góry na dół. Dobry sposób to uprawa w formie pasów. W poprzek zbocza robimy miedzę lub nawet pas zieleni, który zatrzyma odpływ wody. Bezkosztowy sposób to także pozostawienie wszelkich oczek wodnych, bagnisk, stawów na polach, pastwiskach i łąkach. One lokalnie regulują poziom wód gruntowych wokół siebie. Trzeba też zadbać o rowy melioracyjne, aby zatrzymały wody, a nie wyłącznie je odprowadzały. Rowy melioracyjne mogą regulować poziom wód w gruncie do 90–100 cm. Są więc bardzo ważne.

Ale wszystko to, o czym pan mówi, utrudnia uprawę ziemi. Maszyny są coraz większe, a pan zaleca miedze, pasy, rowy, oczka itp.

To prawda. Ale to sposoby, które nie zwiększają kosztów upraw. A w rolnictwie chodzi przecież o produkcję żywności i zysk. Ta jego funkcja jest najważniejsza. Można jednak nawadniać sztucznie. Przy uprawie rzędowej, a tak uprawia się np. kapustę, buraki czy cebulę, można stosować nawadnianie kropelkowe. Ono opłaca się dla upraw ogrodniczych. Jest bardzo precyzyjne i nie marnuje wody. Przy uprawach polowych można stosować deszczownie. Tylko i pierwszy, i drugi sposób wymagają sporych nakładów. Nie wyobrażam sobie w dzisiejszej sytuacji ekonomicznej nawadniania np. pola pszenicy.

Czy można, dla obniżenia kosztów, wodę do podlewania upraw brać z rzeki, jeziora lub stawu?

Nie, na to trzeba mieć pozwolenie wodno-prawne i raport odziaływania na całą zlewnię danego zbiornika. Jeszcze nie słyszałem, aby ktoś o to wystąpił.

A zatem rolnictwo nie ma sposobu na gromadzenie wody?

Takiego, który by był niedrogi – poza wspomnianymi sposobami – nie ma. Można oczywiście budować podziemne zbiorniki, ale to się nie opłaca.

Nad czym zatem pracują naukowcy w Katedrze Gospodarki Wodnej i Klimatologii?

Między innymi nad zwiększeniem możliwości retencji dla rolnictwa i rozwoju bioróżnorodności dla wybranych obszarów. Opracowaliśmy np. programy małej retencji dla nadleśnictw Nowe Ramuki, Strzałowo, Mrągowo, Kudypy, Przasnysz. Dla niektórych zaprojektowaliśmy po 200 różnych urządzeń do retencji wód. To np. leśne oczka wodne, rowy. Zwiększają one bioróżnorodność w lasach, ale są także wodopojami dla leśnych zwierząt i upiększają krajobraz.

W Prusach Wschodnich pod koniec XIX i na początku XX wieku był głód ziemi. Rolnicy wiele płytkich jezior osuszyli i zamienili na łąki i pastwiska. Teraz te pastwiska i łąki pozostają niewykorzystane i zaniedbane. Pojawiły się głosy, żeby ponownie je zalać. Czy to ma sens?

Jeśli jakiś obszar rolniczo nie jest wykorzystany, to ja w tym zalaniu sens widzę i to duży. Gromadzimy w ten sposób wody powierzchniowe, wzmacniamy bioróżnorodność, poprawiamy krajobraz, a poza tym na takie działania, czyli na tworzenie użytków ekologicznych, są dotacje. Powrót jeziora na dawne miejsce może się dla rolnika okazać bardziej opłacalny niż koszenie podmokłej łąki 2–3 raz w roku dla utrzymania dopłaty obszarowej.

 

Rozmawiał Lech Kryszałowicz

 

Dr hab. Ireneusz Cymes

 

 

Dr hab. Ireneusz Cymes zajmuje się naukowo rolą melioracji w kształtowaniu wielkości zasobów wodnych w zlewniach rolniczoleśnych, uwarunkowaniami jakości wody w zlewniach zmeliorowanych, użytkowym wykorzystaniem zasobów wodnych, funkcjonowaniem zbiorników wodnych i jezior w Polsce. Uczestniczył w zespołach projektowych wykonujących koncepcje, projekty budowlane, operaty wodnoprawne, specyfikacje wykonania i odbioru robót, przedmiary robót i kosztorysy w zakresie budownictwa wodno-melioracyjnego i inżynierii sanitarnej.

 

 

 

 

Kwietniowe wydanie Wiadomości Uniwersyteckich

 

 

Artykuł ukazał się w kwietniowym wydaniu „Wiadomości Uniwersyteckich”. Tematem przewodnim numeru były zmiany w rolnictwie. Uniwersyteccy eksperci opowiadali m.in. o Europejskim Zielonym Ładzie, rynku mleka, zarządzaniu gospodarstwem rolnym i przewidywali scenariusze dotyczące kierunków, w jakich będzie zmierzało rolnictwo. Sprawdziliśmy także, jakie rozwiązania z myślą o rozwoju tego sektora gospodarki opracowują naukowcy z UWM oraz przyjrzeliśmy się socjologicznym i historycznym aspektom związanym z rolnictwem w Polsce.

Rodzaj artykułu