30 Kwietnia 2024

Aktualności


O straconej nadziei i powodach, dla których należy ostrożnie podchodzić do oceny pracowników byłych PGR-ów, mówi socjolożka dr Lidia Domańska z Katedry Socjologii.

Prowadziła pani badania wśród byłych pracowników państwowych gospodarstw rolnych. Cały czas funkcjonuje w społeczeństwie określenie „mieszkańcy terenów popegeerowskich”. Czy nadal jest to stygmatyzujące?

Niewątpliwie tak. Pozostało w społeczeństwie przekonanie, że tereny popegeerowskie, to tam, gdzie źle się dzieje. Tymczasem ci ludzie zostali skrzywdzeni nie tylko w 1991 roku, kiedy jedną ustawą, jak pstryknięciem palcem, zlikwidowano państwowe gospodarstwa rolne. Niektóre z nich przed likwidacją doskonale sobie radziły, a ich działalność była ekonomicznie uzasadniona. Nikt wówczas nie pomyślał o ludziach. Pamiętajmy, że jak powstawały PGR-y, pracowników ściągano z całej Polski. Zapewniono im pracę i zorganizowano całe życie. Nie mieli tutaj żadnych korzeni, przyjechali bez niczego, osiedlili się, bo mieli nadzieję na lepsze życie. Pracowali w PGR-ach wiele lat i nagle z dnia na dzień ich miejsce pracy zostało zamknięte, a oni usłyszeli: radźcie sobie sami. Nie byli do tego przygotowani. Transformacja odebrała im wszystko: pracę, dochody, dostęp do wielu dóbr, wreszcie godność, a nawet tożsamość, zostali naznaczeni jako ta „gorsza kategoria”. Ciężko było im się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Bezrobocie było wysokie, a oni mieli wąskie kwalifikacje. Jak przejeżdża się przez tereny wiejskie, łatwo rozpoznać osiedla popegeerowskie, chociaż wyglądają trochę inaczej niż 20 lat temu. Widać, że nastąpiła zmiana.

Po likwidacji PGR-ów odnotowano wiele samobójstw i prób samobójczych. W tamtych czasach nie mówiono o depresji, chociaż niewątpliwie wiele osób nie poradziło sobie z traumą po utracie praktycznie wszystkiego, bez odszkodowania, zadośćuczynienia, wsparcia. Wyobrażam sobie przerażenie i lęk tych ludzi. Uważam, że decyzja o likwidacji PGR-ów była nieprzemyślana, niepoparta żadnymi racjonalnymi przesłankami i wysoce krzywdząca. Majątek został przynajmniej częściowo roztrwoniony, a ludzi pozostawiono bez pomocy. Badania do doktoratu przeprowadzałam w 2001 r., czyli 10 lat po likwidacji PGR-ów. Upływ czasu nie wpłynął radykalnie na zmianę ich położenia. Nadal nie radzili sobie z sytuacją, do której zostali zmuszeni i czekali z nadzieją na lepsze jutro.

Co się zmieniło na przestrzeni tych dwudziestu lat od tamtych badań? Jak przebiega proces adaptacji do wolnego rynku?

Na początku był strach i wiara w decydentów. Potem było ciągłe czekanie na polepszenie sytuacji, aż zaakceptowali swój los, nauczyli się żyć w biedzie, ograniczać lub rezygnować z pewnych dóbr. Odważniejsi wzięli w dzierżawę gospodarstwa rolne. Część wyemigrowała do miast czy za granicę. Pamiętajmy, że PGR-y miały wcześniej dobre połączenia komunikacyjne: koleje, autobusy, a później połączenia były likwidowane. Te miejsca zostały więc wykluczone także komunikacyjnie. Czas upływał, dzieci dawnych pracowników poszły do szkół, wyjechały. Dzisiaj to już nie te same miejscowości i nie ci sami ludzie. Niemniej wśród nich są jeszcze ci, którzy pamiętają pracę w PGR-ach. Mają jedne z najniższych emerytur w kraju i nadal odczuwają skutki decyzji politycznej z 1991 r.

Na przykładzie powiatu braniewskiego i dawnych PGR-ów widzę, że poza tymi, którzy sobie poradzili, są także ci, którzy sobie nie radzą. I to już kolejne pokolenia.

Generalnie jako społeczeństwo jesteśmy różnorodni. W tych środowiskach jest podobnie. Jedni składają tylko wnioski do ośrodków pomocy społecznej i nie poszukują stałego zatrudnienia, inni nadużywają alkoholu, a jeszcze inni wzięli życie w swoje ręce, utrzymują się, kształcą dzieci. W każdym środowisku możemy wyróżnić ludzi lepiej lub gorzej radzących sobie z pracą i utrzymaniem, ale nie może to być przedmiotem oceny negatywnej i odrzucenia.

Czyli powinniśmy różnicować?

Nie, nie różnicować w sensie pejoratywnym, ale mieć świadomość, że nie wszystko jest takie czarno-białe. Życie dostarcza wielu kolorów i barw. Wiele od nas samych zależy, ale nieraz nie mamy wpływu na sytuacje, w których ktoś nas postawił. Ja sama kiedyś inaczej patrzyłam na środowisko byłych PGR--ów. Utrzymywałam wówczas kontakty z Agencją Własności Rolnej Skarbu Państwa, która przejęła te tereny i pamiętam programy skierowane bezpośrednio do tych ludzi. Trudno było zrekrutować uczestników, nie byli zainteresowani. Nie rozumiałam, dlaczego nie chcą zmienić swojego życia. Dzisiaj jednak uważam, że nie brałam pod uwagę wszystkich czynników. Co innego żyć tam, odciętym od świata, a co innego przyjechać, zrobić badania i wyjechać. Teraz utożsamiam się z głosem pani redaktor Joanny Warechy, dziennikarki pochodzącej ze środowiska popegeerowskiego, która walczy o prawa tych środowisk. Z wieloma jej postulatami i spostrzeżeniami się zgadzam. To nie jest jednolite środowisko. Jedni chcą pracować, inni nie. Jak wszędzie. Mam kontakt z urzędami pracy. Początek lat 90. to nie tylko likwidacja PGR-ów, ale również reforma gospodarcza kraju. Bezrobocie rosło. W miejscowościach popegeerowskich stopa bezrobocia wynosiła ponad 90 proc. Nie było łatwo nagle stać się przedsiębiorczym czy dostać pracę w pobliskim mieście, gdzie bezrobocie było również bardzo wysokie.

Zmienił się rynek. Gdy gospodarstwo należało do państwa, trochę inaczej wyglądało zarządzanie pracą i jej zasobami.

Oczywiście tak, można doszukiwać się plusów i minusów transformacji gospodarczej. Gdyby jednak wziąć pod uwagę pracowników byłych PGR-ów, zarzucano im brak etosu pracy. Znam ludzi, którzy wzięli w dzierżawę ziemię i budynki popegeerowskie. Niektórzy z nich poradzili sobie, ale mieli wielki problem z pracownikami. Początkowo zatrudniane osoby przychodziły do pracy, kiedy chciały, często po spożyciu alkoholu i wynosiły z firmy, co się dało. Trzeba było nauczyć ich pracować w nowych warunkach. Zresztą takie zachowania nie dotyczyły tylko osób pracujących w PGR--ach. Podobne postawy miały miejsce w wielu zakładach czy instytucjach publicznych. Teraz wszystko jest inaczej. Praca jest nie tylko źródłem utrzymania, ale stała się podstawą samorealizacji. Zmieniło się wiele, także w miejscowościach, gdzie przed laty funkcjonowały PGR-y. Grupa byłych pracowników PGR-ów jest już niewielka. Myślę, że jest jeszcze ostatnia szansa na zauważenie ludzi, którzy ponad 30 lat temu zostali pozostawieni sami sobie. Chociaż to niełatwe zadanie, należałoby za pomocą specjalistów (ekonomistów, socjologów, psychologów) zinwentaryzować wszystkie dzisiejsze problemy środowisk popegeerowskich i opracować plan kierowanego wsparcia.

Rozmawiała Anna Wysocka

 

Państwowe Gospodarstwa Rolne powołano do życia w 1949 roku. Ich podstawowym celem miała być intensyfikacja produkcji rolnej, głównie na potrzeby miast. 19 października 1991 roku uchwalona została ustawa o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa. Na jej mocy zlikwidowano PGR-y. Było ich wówczas 1666, zajmowały powierzchnię 4 mln hektarów. Ta decyzja zmieniła nagle i na zawsze życie prawie 2 mln ludzi – 500 tys. pracowników PGR-ów i ich rodzin.

 

Dr Lidia Domańska jest adiunktem w Katedrze Socjologii na Wydziale Nauk Społecznych UWM. Jej zainteresowania naukowobadawcze koncentrują się wokół szeroko pojętej problematyki kapitału ludzkiego, rynku pracy, socjologii organizacji. W 2003 roku opublikowała książkę „Deprywacja potrzeb byłych pracowników państwowych przedsiębiorstw gospodarki rolnej”.

 

Kwietniowe wydanie Wiadomości Uniwersyteckich

 

Artykuł ukazał się w kwietniowym wydaniu „Wiadomości Uniwersyteckich”. Tematem przewodnim numeru były zmiany w rolnictwie. Uniwersyteccy eksperci opowiadali m.in. o Europejskim Zielonym Ładzie, rynku mleka, zarządzaniu gospodarstwem rolnym i przewidywali scenariusze dotyczące kierunków, w jakich będzie zmierzało rolnictwo. Sprawdziliśmy także, jakie rozwiązania z myślą o rozwoju tego sektora gospodarki opracowują naukowcy z UWM oraz przyjrzeliśmy się socjologicznym i historycznym aspektom związanym z rolnictwem w Polsce.

Rodzaj artykułu