26 Listopada 2024

Aktualności


Naukowiec z Wydziału Nauk Społecznych UWM bada historię lokalną Mazur. Konfrontując źródła historyczne z treściami pamięci lokalnej odkrył, że upamiętniony pomnikiem zamach na esesmanów pod Ełkiem z 1943 r. nigdy się nie wydarzył. O wynikach swoich najnowszych badań opowiedział w rozmowie z „Wiadomościami Uniwersyteckimi”.

31 października 1943 r. kilkunastu partyzantów Armii Krajowej zaczaja się na komando egzekucyjne SS w lesie pod Ełkiem, zabija trzynastu esesmanów i pali ich samochód. Oddział wycofuje się bez własnych strat, Niemcy nie biorą odwetu i wyciszają sprawę. Piękna, wręcz filmowa historia, tyle że nieprawdziwa. Jak wpadł pan na jej trop?  

Gdy zacząłem zajmować się tą sprawą, to okazało się, że istnieje w niej wiele sprzeczności. Należy wymienić dwóch partyzantów AK - Władysława Świackiego ps. „Sęp” oraz Czesława Nalborskiego ps. „Dzik” - to właśnie oni mieli być odpowiedzialni za ten zamach. Jednak okazało się, że to, co jest we wspomnieniach Świackiego różni się od tego, co pojawiało się w innych źródłach. Zacząłem to wszystko ze sobą zestawiać i doszedłem do wniosku, że nie jestem w stanie rozwikłać sprzeczności bez dodatkowych źródeł, które pomogłyby mi w weryfikacji tych informacji. Dotarłem do dokumentów, które znajdują się w Ossolineum i wtedy otworzyła się puszka Pandory.  

Proszę o więcej szczegółów.  

W latach 50. i 60., czyli w okresie popaździernikowej odwilży, monopolistyczna organizacja kombatancka Związek Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD) łaskawiej spojrzała na Armię Krajową, w związku z czym byli akowcy mogli wreszcie ubiegać się o uznanie swoich zasług. Musieli jednak przejść weryfikację, w trakcie której dostarczali wypełnione kwestionariusze podpisane przez dwóch wiarygodnych świadków – dowódców lub współpracowników z AK. Z dokumentów weryfikacyjnych, do których dotarłem, wynika, że w obiegu publicznym funkcjonuje opowieść diametralnie odmienna od dominującej wersji, a gołym okiem widać, że w przekazanych dowódcy dokumentach Świacki i Nalborski wzajemnie potwierdzali swoje opowieści.  

Ogólnie historia dotyczy tego, że w październiku 1943 r. kilkunastu akowców przekroczyło granicę z Prusami Wschodnimi i zaczaiło się na samochód z esesmanami, który regularnie jeździł do obozu jenieckiego znajdującego się we wsi Bogusze koło Ełku. Akowcy mieli zabić esesmanów oraz spalić samochód. Po fakcie Niemcy rzekomo wyciszyli sprawę i nie powzięli odwetu. Początkowo bardzo oględnie napisał o tej akcji Świacki, nie wymieniając Nalborskiego. Dopiero w momencie właściwej weryfikacji w 1964 r., Świacki potwierdził, że akcja miała miejsce, a świadkiem i uczestnikiem zasadzki był Nalborski. Trzeba podkreślić, że zamach pojawia się wyłącznie w dokumentach, które potwierdza Świacki i nie ma żadnego, niezależnego od niego źródła. Tradycyjnie uznajemy coś za fakt historyczny, gdy mamy potwierdzenie z dwóch niezależnych źródeł. Po złożeniu kwestionariuszy w 1964 r. były dowódca Okręgu Białystok AK Władysław Liniarski ps. „Mścisław” lub „Wuj” potwierdza zasługi Świackiego i Nalborskiego, przyznając obu panom awanse, ordery Virtuti Militari oraz Krzyże Walecznych.  

O tej akcji napisał również kontrowersyjny pisarz w czasach PRL-u Aleksander Omiljanowicz.  

Tak, to on stworzył dominującą wersją zdarzeń. W 1965 r. Aleksander Omiljanowicz opisał i po raz pierwszy nagłośnił rzekomy zamach w opowiadaniu pt. „Widmo śmierci”. Jest to literacka opowieść, w której pojawiają się ważne elementy uwiarygadniające akcję. Pisarz podaje np. dokładną datę 31października 1943 r., to, że komando było dowodzone przez Hauptsturmführera Stammera, czy że ci esesmani rozstrzeliwali dziennie 300 jeńców włoskich, radzieckich i Polaków. Opis akcji różni się od tego, co znajdowało się w dokumentach weryfikacyjnych i co napisał Świacki w swoich wspomnieniach, ale później zarówno Świacki, jak i Nalborski przejmowali elementy opowieści Omiljanowicza. Tak powstały rozbieżności. 

Dlaczego ta akcja budzi wątpliwości?  

Z wielu powodów. Po pierwsze – z realiów czasu. Trudno sobie wyobrazić, że w 1943 r., kiedy Niemcy mieli pełną kontrolę nad terytorium, Polakom udało się przekroczyć strzeżoną granicę z Prusami Wschodnimi, pokonać 40 kilometrów (z ciężką bronią) i dokonać zamachu, za który Niemcy nie wzięli odwetu. W lipcu 1943 r., a więc nieco ponad trzy miesiące przed tą akcją, Niemcy w odwecie za zabicie jedenastu swoich ludzi w Okręgu Białostockim rozstrzeliwali przedstawicieli polskiej inteligencji z Grajewa i innych miejscowości. Nigdzie, w żadnych źródłach nie znalazłem również informacji o śmierci Stammera lub esesmanów. Ponadto prawie niemożliwe jest, aby kilkunastu esesmanów rozstrzeliwało dziennie trzystu jeńców - jak pisał Omiljanowicz – i to jeszcze Włochów, którzy byli przecież sprzymierzeni z Trzecią Rzeszą. Potwierdzone rozstrzeliwania sowieckich jeńców w lesie w Kosówce dotyczą lata i jesieni 1941 r. Przykładowo w październiku o wiele liczniejszy oddział policji rozstrzelał 141 jeńców sowieckich. Źródła włoskie nie potwierdzają rozstrzeliwań przetrzymywanych w Boguszach Włochów. 

Na tych nieprawdziwych informacjach opierano się stawiając pomnik upamiętniający tę akcję? 

Tak, pod Ełkiem stoi pomnik, którego źródłem pierwotnym było opowiadanie Omiljanowicza. Na obelisku wyryto datę: 31 października 1943 r., a na tablicy informacyjnej powielono resztę fabularnych elementów opowieści (np. haupsturmführera Stammera). Jedynie bohaterowie zostali podmienieni. Z inskrypcji pomnika wynika, że głównym bohaterem zasadzki był dowódca oddziału – porucznik Władysław Świacki „Sęp”, a nie jak u Omiljanowicza - Czesław Nalborski „Dzik”. W pamięci zbiorowej mieszkańców Ełku Świacki przetrwał jako bohater AK. Jego autorytet wynikał z tego, że dowodził w 1943 r. pierwszym oddziałem partyzanckim AK na ziemi grajewskiej, że jego dwóch synów tragicznie zginęło w czasie wojny, i że jego i jego rodzinę dotknęły stalinowskie represje. Mimo obciążającego i wstydliwego epizodu służby w niemieckiej policji pomocniczej, został patronem jednej z ełckich ulic już w 1989 r. Czesław Nalborski długo czekał na upamiętnienie. Na skutek starań rodziny został patronem ronda w Ełku w 2007 r., ale pod wpływem mojej książki nazwa ronda została zmieniona.  

To pokazuje, że w pamięci zbiorowej mogą funkcjonować mity.    

Sprawdza się tutaj znane powiedzenie „nie wszystko złoto, co się świeci”. Pewne fakty trzeba po prostu weryfikować. W polskiej pamięci zbiorowej dominują nurty martyrologiczno-heroiczne, czyli albo są ofiary albo bohaterowie. Ta historia wpisuje się w ten nurt heroiczny, tylko niestety nie jest prawdziwa. Z mitami jest trochę jak z religią – są kwestią wiary. Ten pomnik będzie stał pewnie długie lata, bo ludzie chcą w to wierzyć – tak, jak my chcemy wierzyć w bajki, legendy, opowieści. My jako naukowcy powinniśmy szukać prawdy historycznej i uczyć ludzi krytycznego myślenia. Z jednej strony mamy zmitologizowaną pamięć zbiorową, a z drugiej historię i ustalanie faktów. Często ta pamięć zbiorowa w pewien sposób nas ogranicza, bo ludzie czasami mówią: tym się nie zajmuj, tego nie dotykaj, bo jeszcze coś znajdziesz. Ale po to jest nauka, uniwersytet, żeby użyć tego przysłowiowego szkiełka i oka i nie bazować tylko na wierze czy emocjach. Jako pracownicy regionalnej uczelni musimy zajmować się tematami regionalnymi i lokalnymi, gdyż jest to ważne dla naszej regionalnej i lokalnej tożsamości. Nikt za nas tego nie zrobi.  

Sprawa domniemanego zamachu pod Ełkiem na esesmanów to nie jedyna rzecz związana z historią tych ziem, którą pan bada.  

Ta sprawa doprowadziła mnie do innych wątków. Teraz pracuję nad obozem jenieckim w Boguszach-Prostkach. Udało mi się ustalić, że syn Józefa Stalina Jakow Dżugaszwili przez krótki czas przebywał na terenie tego oflagu. Jest to jedyny epizod, w którym Dżugaszwili był w obozie na terenie dzisiejszej Polski, a mówimy o najsłynniejszym jeńcu Trzeciej Rzeczy, który mógł być wymieniony na feldmarszałka Friedricha von Paulusa. To jest wątek, który wykracza poza historię regionu i prowadzi nas do wielkiej, światowej historii. Posiadam zdjęcie, które potwierdza, że Jakow Dżugaszwili przebywał w tym obozie. Opublikowałem już artykuł naukowy na ten temat.  

Rozmawiała Marta Wiśniewska 

 

Dr Stefan Marcinkiewicz - pracuje w Instytucie Nauk Politycznych WNS UWM. Zajmuje się historią i pamięcią lokalną, jest autorem książki: „Widmo śmierci” (31 X 1943). Partyzancka legenda, polityka i pamięć w powiecie ełckim (2020); a także artykułów: Zamach na esesmanów pod Ełkiem – brawurowa akcja AK czy kłopotliwe dziedzictwo ZBoWiD-u?, „Kultura i Społeczeństwo”, 68 (2024); The Spectre of Death (October 31, 1943). Myth-making in the war prose of Aleksander Omiljanowicz and the autobiography of Władysław Świacki, “Prace Literaturoznawcze”, nr 11 (2023); Jeniec specjalny- Jakow Dżugaszwili (1907-1943). Nieznany epizod w Oflagu 56 Prostken (Bogusze/Prostki), „Łambinowicki Rocznik Muzealny”, 46 (2023). Wyniki swoich prac popularyzował w „Polityce” i „Focus Historia”. 

Tekst ukazał się w listopadowym wydaniu "Wiadomości Uniwersyteckich". Rok 2024 na Warmii i Mazurach miał szczególnego patrona – był nim Immanaul Kant. Echa myśli filozofa z Królewca wybrzmiewały w tym czasie także na Uniwersytecie, dlatego tematem listopadowego wydania „Wiadomości Uniwersyteckich” była właśnie jego postać. Z prof. Norbertem Kasparkiem rozmawialiśmy o niezwykłych zasobach Archiwum Państwowego, które przechowuje dokumenty związane z Albertyną i jej najbardziej znanym wykładowcą, a ks. dr Kieliszek opowiedział o zasadzie gościnności głoszonej przez Kanta. Poza tym w wydaniu znalazły się teksty m.in. o antynowotworowym potencjale AMH, który bada dr n. med. Marek Gowkielewicz, a także o ustaleniach dr. Stefana Marcinkiewicza o zamachu na esesmanów pod Ełkiem. W wydaniu nie zabrakło też relacji z najważniejszych uniwersyteckich wydarzeń, w tym otwarcia finansowanej z OBA siłowni.

Rodzaj artykułu