20 Lutego 2025

Aktualności


Jeszcze do 23 lutego w Starej Kotłowni można oglądać wystawę fotografii Macieja Janickiego „Chicago Low & Fly”. O ekspozycji pisze Justyna Artym, studentka filozofii.

Fotografia jest sztuką patrzenia.

Fotograf konstruuje za pomocą spojrzenia. Nie stwarza nowej rzeczywistości, lecz potrafi zobaczyć tę rzeczywistość, którą ma pod ręką i okiem, w nowy i stwarzający sposób.

Wystawa Macieja Janickiego opowiada właśnie historię osobistego patrzenia na miasto. Już w samym tytule mamy zapowiedź wędrówki poprzez perspektywy. To zapis autentycznego oswajania miasta, od pierwszego uderzenia zachwytu po wyciszoną kontemplację.

Zaczynamy od perspektywy żabiej – oszołomionego podziwem spojrzenia osoby, która po raz pierwszy widzi tak gigantyczne budynki i początkowo jest w stanie patrzeć tylko w górę. Co ciekawe, już od pierwszych zdjęć miasto wydaje się puste. Na pierwszej fotografii widzimy ptaka, na drugiej drzewo. To zaskakujące poszukiwanie natury, ciszy i przestrzeni oraz tego, co pojedyncze, będzie obecne na większości ujęć. Oglądamy to gwarne dwuipółmilionowe miasto jakby z wytłumiającymi słuchawkami na uszach. To zasługa nie tylko kadrowania skupionego na rozległych przestrzeniach nieba i wody, potem na geometrycznych detalach potężnej architektury, ale też obróbki zdjęć. Wykonane techniką cyfrową, przypominają analogi dzięki klasycznej czerni i bieli oraz dodaniu ziarna. Trudno byłoby zgadnąć, że zdjęcia zostały zrobione w 2023 roku, równie dobrze mógłby to być rok 1975. W tym świecie nie ma billboardów, reklam, krzykliwych strojów, technicznych gadżetów. Wydaje się, że ta pozaczasowość i asceza wizualna to hołd dla dawnej, tradycyjnej fotografii. Skala szarości wzmacnia wrażenie czystości i porządku, wydobywa z obrazu to, co najważniejsze, czyni go bardziej minimalistycznym, a przez to intensywniejszym.

 

Wystawa Macieja Janickiego fot. Ścibor Ciepielewski
Fot. Ścibor Ciepielewski

 

Podążajmy dalej za spojrzeniem Janickiego. Stopniowo, nasyciwszy się skalą i wysokością, oko schodzi w dół. Dostrzegamy detale, geometrię, niemal abstrakcję wydobytą z prostokątnych, poprzecinanych oknami wieżowców, grę świateł na nieskończonych powierzchniach szyb. To również wyznacznik dobrej fotografii: umieć spojrzeć na to, co wszyscy już widzieli, tak jak jeszcze nikt przedtem nie spojrzał. To jest sztuka widzenia, której i my, oglądający, możemy się uczyć dzięki zdjęciom.

W kolejnym etapie oko polskiego podróżnika, nacieszywszy się poezją detali architektonicznych, może wreszcie objąć światła wielkiego miasta. Następuje seria nocnych zdjęć wykonanych za pomocą długiego czasu naświetlania. I tu również zaskoczenie. Pewnie inaczej wyobrażalibyśmy sobie Chicago nocą. Nawet te fotografie chwytające ruch są impresyjne, kontemplacyjne. Występuje efekt zasysania widza w obraz, ale przypomina on raczej hipnotyczne seanse przed koncentrycznymi kręgami Fangora niż oszołomienie wielkomiejskim hałasem. Janicki maluje tunele ze światła i przestrzeni, nadal uwodząc raczej tajemniczością niż blichtrem.

 

Wystawa Macieja Janickiego fot. Ścibor Ciepielewski
Fot. Ścibor Ciepielewski

 

Zbliżamy się już do końca wędrówki. Co okaże się zatem celem dzielnego wędrowca przez rozległą huczącą metropolię? Człowiek. I to człowiek pojedynczy. Kolejna nowość, kolejny bunt przeciwko stereotypowemu patrzeniu. W Chicago jest dwa i pół miliona ludzi. U Janickiego mamy zaś wyludnioną betonową pustynię, w której człowieka szuka się jak największego skarbu, wyławia jak perłę, ściga się go, poluje na niego w dżungli architektury. To nie poszukiwanie mas ani kolorowych wielkomiejskich ptaków, ale zwykłego, pojedynczego człowieka. Siwiejący everyman w prostej ciemnej kurtce chyłkiem przemykający pod ścianą. Przechodzień w centrum kadru, sam jeden na tej wielkiej ulicy, niosący wśród budynków swój ukryty wewnętrzny świat. Przepołowiony cień biegacza – to zdjęcie chyba najpełniej ilustruje pogoń za prawdziwym człowiekiem, który wciąż tu umyka. I wreszcie ostatnie zdjęcie. Pojedynczy człowiek znaleziony. Przyłapane przez szybę dwie kobiety na zajęciach jogi. Ich twarze są spokojne, zanurzone w medytacji. One też szukają w głośnym mieście wyciszenia, zatrzymania. Znalazły. „Exit” – widzimy tabliczkę w rogu kadru. Wyjście ze świata zewnętrznego, wejście w siebie. To jest zawsze możliwe, nawet tutaj. Chicago to miasto kontrastów. Z jednej strony kakofonia ulic, z drugiej strony – przez samo centrum przepływa rzeka. Nisko i spokojnie. Wystarczy zejść ku niej, żeby usłyszeć ciszę. No i jezioro Michigan. Ogromne, jak wszystko tam, za to spokojne i turkusowe jak w tropikalnym raju. Takim kontrastowym ujęciem kończy się fotograficzna opowieść: zaraz po najbliższym planie ludzkiej twarzy – plan totalny: miasto jako subtelny czarny rysunek na nieskończonej tafli iskrzącej się, wiecznej wody. Czytam to jako stan umysłu medytujących kobiet: ujrzenie tego gorączkowego mrowiska miasta z dystansu, jako przemijającej fali na cichym w swojej głębi oceanie istnienia.

Ta przemyślana opowieść pozwala się domyślić, że Maciej Janicki jest przede wszystkim filmowcem, czyli osobą, która kadrami opowiada historię. Jako uzupełnienie obrazów nieruchomych, na wystawie możemy też zobaczyć obrazy ruchome – krótkie impresyjne video, mające oddać wzniosłość i rozmach miasta.

„Chicago Low & Fly” to pierwsza wystawa fotograficzna Macieja Janickiego. Tym bardziej warto wybrać się do Starej Kotłowni, aby cieszyć się razem z autorem tym udanym debiutem.

Justyna Artym

Fot. Ścibor Ciepielewski

 

Wystawa Macieja Janickiego fot. Ścibor Ciepielewski
Wystawa Macieja Janickiego
Fot. Ścibor Ciepielewski

 

Rodzaj artykułu