03 Marca 2024

Aktualności


Mało kogo już dziwi, że pod blokiem albo przy ruchliwej ulicy w mieście można spotkać dzika czy lisa. Co zwabia dzikie zwierzęta do miast oraz jak się zachowywać, gdy staną na naszej drodze, opowiada dr hab. Jakub Borkowski, prof. UWM z Wydziału Rolnictwa i Leśnictwa UWM. Rozmowę z kierownikiem Katedry Leśnictwa i Ekologii Lasu publikujemy z okazji Światowego Dnia Dzikiej Przyrody, który obchodzony jest 3 marca.

Panie profesorze, coraz częściej zwierzęta przychodzą do miast. Praktycznie nikogo już nie dziwi widok dzików, lisów czy łosi na terenach zurbanizowanych. Czy jesteśmy w stanie żyć w sąsiedztwie dzikich zwierząt?

To zależy od tego, o jakim gatunku rozmawiamy. Bo jeśli są to motyle, to tak, ale jeśli karaluchy, węże czy pająki – to już nie bardzo. Wartościujemy życie zwierząt. Sarenka jest super, ale świnię zjadam i w sumie mało mnie to obchodzi. Zajączka byśmy przytulili, a wilka się boimy do tego stopnia, że niemal doprowadziliśmy do jego wyginięcia. W nauce zjawisko to określa się jako bambinizm. Niektóre zwierzęta wywołują w nas chęć niesienia im pomocy, bo wydaje nam się, że są biedne i bezbronne, jak jelonek Bambi w kreskówce Disneya, wobec innych jesteśmy neutralnie nastawieni, a inne zwalczamy. W nowocześnie podchodzącym do przyrody społeczeństwie powinniśmy przestać traktować zwierzęta poprzez wzorce kulturowe. Myślę, że jeśli mielibyśmy coś zmienić w naszej edukacji przyrodniczej, a jest co zmieniać, to jest to właśnie sposób patrzenia na przyrodę. Bez negatywnych emocji, ale jak na pewną wartość, którą tracimy. To jest niezwykle ważne.

Co sprawia, że dzikie zwierzęta przychodzą do miasta?

Bezpieczne środowisko. Jest takie pojęcie jak krajobraz strachu. Chodzi w nim o to, że obecność drapieżników, ale też myśliwych, sprawia, że zwierzęta nie czują się bezpiecznie. Nie chodzą swobodnie w ciągu dnia po otwartej przestrzeni, bo się boją, że zaatakuje je drapieżnik albo myśliwy zrobi im krzywdę. W związku z tym dopasowują się do krajobrazu, w którym są takie miejsca, gdzie nie ma tych zagrożeń. Miasta należą właśnie do nich. Jeden i drugi czynnik są wyeliminowane, a to powoduje, że są dla zwierząt atrakcyjne. Oprócz schronienia znajdują w miastach także pożywienie. To wynika z tego, w jaki sposób ludzie gospodarują odpadkami i na ile one są dla zwierząt dostępne. Są nawet osoby, które wręcz dokarmiają dzikie zwierzęta.

Jakie dzikie zwierzęta możemy spotkać w mieście?

Najczęściej spotykane są dziki i lisy. Oprócz tego mamy kuny, ale one funkcjonują niezależnie. Są to zwierzęta, które nie potrzebują dużych przestrzeni, kryją się w różnych zakamarkach i świetnie sobie radzą na terenach zurbanizowanych. Są miasta, w których można spotkać łosia. Rzadko to zauważamy, ale obecność światła powoduje nagromadzenie owadów. Mówi się nawet o zanieczyszczeniu światłem. Owady te z kolei zwabiają nietoperze, które się nimi żywią. Z innych dzikich zwierząt, które upodobały sobie miasta, można wymienić też szopy pracze. W Polsce pod względem występowania tych zwierząt bardzo dobrze przebadany jest Kraków. Ale to nie jest zjawisko, które występuje jedynie w Polsce. Zwierzęta licznie występują w wielu miastach Europy, np. Rzymie, Barcelonie czy Berlinie i często prowadzi się działania ograniczające ich liczebność (np. odstrzał).

Czy spotkanie z takim zwierzęciem może być niebezpieczne?

Ogólnie powinniśmy się cieszyć, że nie mamy w naszym klimacie słoni, krokodyli czy pum, bo to jest inna liga zagrożenia, ale owszem zdarzają się u nas ataki dzikich zwierząt. Jeśli chodzi o dziki, to one jednak najczęściej atakują myśliwych w czasie polowań, zwłaszcza kiedy są ranne. Także locha z młodymi może zaatakować. Wówczas spotkanie z takim zwierzęciem może być niebezpieczne. Ogólnie jednak, kiedy te zwierzęta żyją obok człowieka, to rzadko zdarzają się sytuacje, aby były one groźne. Do ataków może zachęcać jednak niewłaściwe zachowanie człowieka. Przykładowo, jeśli przyzwyczaimy dziki do tego, że daje się im jedzenie, a tego nie zrobimy, to mogą się go domagać intensywniej. Także wniosek jest taki, że istotnym elementem w tej relacji między człowiekiem a dzikim zwierzęciem jest samo zachowanie człowieka. O tym warto pamiętać.

A co z takimi dzikimi zwierzętami, jak sarny czy łosie, które pasą się przy drodze, albo – co gorsze – przebiegają przez jezdnię, gdy jedziemy samochodem?

Sarny nie są groźne dla człowieka, więc jedyne co, to wystarczy zachować ostrożność podczas jazdy, aby jej nie potrącić. Podobnie w przypadku łosia, chociaż kolizja z tym zwierzęciem może skończyć się dużo gorzej niż z sarną. Ale mówiąc o zwierzętach, które pojawiają się na pograniczu lasu i obszarów zdominowanych przez człowieka, to warto wspomnieć o wilkach, których jest coraz więcej. Tu istnieje realne zagrożenie. Na przykład gdy o świcie, kiedy większość zwierząt jest aktywna, wychodzimy z psem na spacer w okolicach lasu, może się zdarzyć, że wilk zaatakuje psa, my staniemy w jego obronie i o tragedię nietrudno. Póki co nie jest to jeszcze duży problem, ale pytanie co będzie dalej? Być może ten dystans między człowiekiem a wilkiem będzie się zmniejszał. W niektórych miejscach ludzie już czują zagrożenie ze strony tych zwierząt i na pewno trzeba na nie bardziej uważać niż na sarny czy lisy.

Skoro jesteśmy przy lisach: widziałam film, jak lis biegał w Elblągu wśród dzieci, które zjeżdżały na sankach. Za jednym dzieckiem pobiegł i próbował... No właśnie: co? To była próba ataku czy chęć zabawy?

Bywa tak, że nie potrafimy poprawnie zinterpretować intencji zwierząt. Wcale nie jest powiedziane, że to był atak, bo sytuacji, aby lisy atakowały człowieka – kiedy nie są wściekłe, oczywiście – jest bardzo mało. Dlatego wątpię, aby to miał być atak.

Zatem jak powinniśmy się zachować, gdy na naszej drodze stanie dzikie zwierzę?

Pierwsza myśl, która nam przychodzi do głowy, to ucieczka. Ale nie zawsze to jest dobre rozwiązanie, bo, po pierwsze, pokazuje, że się boimy i daje poczucie zwierzęciu, że to ono jest górą, a po drugie, szczególnie w przypadku drapieżników, ucieczka wywołuje pogoń. Co zatem można zrobić? Na przykład stanąć z rozłożonymi rękami, aby pokazać, że jest się większym. Dobrze jest też wydawać dźwięki, które kojarzą się zwierzętom z niebezpieczeństwem, zagrożeniem, np. uderzać metalem o metal.

Kiedy mieszkałam na Zielonej Górce, bardzo często po osiedlu spacerowały dziki. Mieszkańcy na różne sposoby próbowali je odstraszyć, ale nawet petardy hukowe nie robiły na nich wrażenia. Dlaczego?

To jest bardzo ciekawa kwestia, bo zwierzęta bardzo dobrze rozpoznają, co jest dla nich realnym zagrożeniem, a co nie.  Jeśli poza tym bodźcem dźwiękowym nie pojawia się nic, co mogłoby być groźne dla zwierzęcia, to ono przestaje się bać. To jest jak najbardziej logiczne. Tak samo było z armatkami hukowymi wykorzystywanymi do odstraszania dzików przed wchodzeniem na pola. Po jakimś czasie, kiedy dziki się zorientowały, że poza hałasem nic im nie grozi, przestały się bać.

Czy powinniśmy zatem wezwać jakieś służby?

Można zadzwonić na straż miejską. W Olsztynie, kiedy pojawiły się dziki, były one wywożone i wypuszczane z dala od miasta. Część z nich wracała, zwłaszcza te, które się tu urodziły i funkcjonowały jak w naturalnym środowisku. Gdy pojawił się afrykański pomór świń, który znacząco zredukował populację dzików, problem niejako zniknął, ale nie ma wątpliwości, że on powróci, bo ta populacja się odbuduje. Już teraz zaczynamy znów widywać dziki w mieście, a trzeba jeszcze dodać, że w otoczeniu Olsztyna jest wiele lasów, więc te zwierzęta będą się tu pojawiać dosyć często.

 

Rozmawiała Sylwia Zadworna

 

Dr hab. Jakub Borkowski, prof. UWM

 

Dr hab. Jakub Borkowski, prof. UWM jest kierownikiem Katedry Leśnictwa i Ekologii Lasu na Wydziale Rolnictwa i Leśnictwa. Jego zainteresowania naukowe to: ekologia ssaków, zarządzanie populacjami zwierzyny, ocena liczebności zwierzyny, łowiectwo, wpływ dużych ssaków roślinożernych na ekosystem leśny, wpływ środowiska na wykorzystanie przestrzeni i cechy fenotypowe zwierząt, zagospodarowanie lasu jako element łagodzący uszkodzenia powodowane przez zwierzynę w lasach.

Rodzaj artykułu