07 Luty 2023

Aktualności


Dzień Bezpiecznego Internetu. Z tej okazji rozmawiamy z dr. Miłoszem Babeckim z Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji UWM, ekspertem od mediów społecznościowych i współczesnych form komunikowania.

Panie doktorze, co dziś, w Dniu Bezpiecznego Internetu 2023, jest szczególnie istotne?

W początkach komercyjnego Internetu w Polsce, był on zdominowany przez usługi zakupów elektronicznych, czyli taki raczkujący model e-commerce. Wówczas najbardziej koncentrowano się na bezpieczeństwie danych wprowadzanych do stron internetowych za pomocą formularzy. Te protokoły bezpieczeństwa, które teraz są dla nas oczywiste, wtedy dopiero stawały się standardem. Obecnie zakupy elektronicznie przeniosły się do aplikacji, więc mamy do czynienia z innym rodzajem strachu o dane – one stały się w pewnym sensie walutą. Aplikacje są inteligentniejsze, wobec tego w oparciu o dane są w stanie przewidywać nasze decyzje zakupowe. Dzisiaj niebezpieczeństwem nie jest to, że w ogóle udostępniamy dane, ale że udostępniamy ich za dużo, tracąc nad tym wszystkim kontrolę. Gotowi na ubieganie się o obniżki cen, jesteśmy w stanie powiedzieć więcej o sobie, a czasami nawet za dużo. Tam, gdzie kupujemy pastę do zębów, nie ma to znaczenia, ale już w elektronicznych aptekach, jest to potencjalnie ważna kwestia, ponieważ mówimy o danych wrażliwych. Na ich podstawie można by odtworzyć czyjąś historię choroby. Przejęcie takich danych przez jakieś podmioty trzecie też jest o wiele poważniejszą kwestią.   

Poza tym wciąż istnieją dość tradycyjne sposoby na oszukiwanie w sieci, jak np. wysyłanie fałszywych linków.

Tak, w tej zaawansowanej sieci wciąż działają oszuści – można by powiedzieć – starej daty, którzy próbują wyłudzić od nas jakieś dane. Każdy z nas korzysta z operatora energetycznego, u którego często opłaca rachunki poprzez aplikację, a wówczas autoryzacji trzeba dokonać wpisując kod z wiadomości SMS. Gdy zatem zobaczymy taką fałszywą wiadomość, łudząco podobną do tej, którą otrzymujemy zazwyczaj, łatwo możemy się nabrać. Z jednej strony, w przypadku podejrzanych linków trzeba uważać, w co klikamy. Z drugiej strony, gdy skoncentrujemy uwagę na aplikacjach, ważne jest to, abyśmy pobierali tylko te autoryzowane i to zawsze z autoryzowanych źródeł. Inne mogą nam zainstalować w telefonie np. jakieś złośliwe oprogramowanie. Jeśli ktoś korzysta z profili w serwisach w mediach społecznościowych czy profili o charakterze randkowym pojawiają się kolejne zagrożenia. Dochodzi tam czasami do kradzieży tożsamości lub, w węższym zakresie, do kradzieży treści wizualnych, co znamy jako visual kidnapping. Ktoś kradnie zdjęcia np. z Facebooka i zakłada inny profil z fikcyjnymi danymi osobowymi, ale z naszym zdjęciem, nawiązując relacje de facto na nasze konto.

Wspomniane przez pana aplikacje oferują nam obecnie właściwie wszystkie instytucje – sklepy, banki, operatorzy telefonii komórkowej... Czy nie powinniśmy wybierać tylko tych naprawdę potrzebnych?

Rzeczywiście, namawiałbym do pewnej wstrzemięźliwości, jeśli chodzi o instalowanie aplikacji. Możemy np. zacząć od tego, żeby sprawdzić, czy aplikacja jest już komuś znana, poczytać opinie na jej temat. Czasami okazuje się, że towary z aplikacji nie docierają do klienta. Należy, więc omijać „apki”, które pochodzą z bardzo odległych krajów czy takie, które nie mają centrów obsługi klienta w Polsce. Radziłbym również, aby podawać w nich jednak prawdziwe dane. W aplikacjach, w których robimy zakupy lub korzystamy z jakichś usług, jest to bardzo ważne, ponieważ w razie sytuacji kryzysowej, łatwiej jest domagać się respektowania swoich praw. Jest jeszcze jedna rada związana z tym, że Internet ewoluuje, a co za tym idzie coraz więcej aplikacji wykorzystuje sztuczną inteligencję. Należy zastanowić się, czy warto publikować aż tak wiele swoich zdjęć. Stosujmy w sieci zasadę ograniczonego zaufania. Podoba mi się myśl, którą na początku lat 90. wyraził Stanisław Lem – powiedział wówczas, że internetowym łączom jest wszystko jedno, co transmitują. Ta refleksja przypomina nam, że Internet jest tylko narzędziem, z którego można korzystać na wiele sposobów – także po to, żeby kogoś oszukać.

Coraz częściej widzę, że np. w sklepach internetowych o produkt można zapytać chatbota, a nie żywego człowieka. Mam wrażenie, że rozwój AI mocno w ostatnim czasie przyspieszył.

Tak, to prawda. Chińczycy nazywają ten rynek rynkiem „sztucznych ludzi”. My możemy zamówić sobie tego sztucznego człowieka (koszt około 50 tys. dolarów rocznie), który jest trójwymiarowy i przypomina trochę prezentera w telewizji – tak, jakby się ją lub jego oglądało w studio. Odpowie nam w zasadzie na każde pytanie dotyczące usługi i produktu. W związku z możliwościami uczenia maszynowego te algorytmy są tak zbudowane, że rozmowa z chatbotem i „sztucznym człowiekiem” może być tak samo satysfakcjonująca jak np. z doradcą klienta. Można zamówić też wersję tańszego, dwuwymiarowego „sztucznego człowieka” (około 15 tys. dolarów rocznie). Średniej wielkości firma może taki koszt z powodzeniem udźwignąć. Wtedy nie mówimy już o czacie w aplikacji typu Messenger, ale o takiej rozmowie, jaką odbywamy na Zoomie czy Teamsie. Na rynku e-commerce ma to bardzo duże znaczenie, ponieważ ci, którzy tworzą takie rozwiązania, podkreślają, że skoro Internet nie śpi, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby nasz sklep też „nie spał”.

A czy sztuczna inteligencja może być niebezpieczna?

Istnieją już algorytmy, które odbierają nam pewność niektórych doświadczeń. Jeśli komunikacja jest pośrednia, nie jesteśmy już w stanie stwierdzić, czy osoba, z którą rozmawiamy jest rzeczywiście tą, o której myślimy. Algorytmy tego typu mogą bez problemu naśladować głos dowolnej osoby lub pomagać nam podszywać się pod kogoś innego. Jeśli tylko będę miał dostęp do próbki pani głosu, nic nie stoi na przeszkodzie, abym czytał tekst, tak jakby pani go czytała. Choć w rzeczywistości będę mówił ja, w głośnikach będzie słychać kogoś innego. Podobnie zaczyna dziać się z obrazem – jeśli popatrzymy na takie aplikacje jak Snap Chat, to tam już od wielu lat furorę robią nakładki na zdjęcia, które potrafią zamienić naszą twarz i głos np. w twarz i głos Sylwestra Stallone’a z filmu „Rocky”. Z jednej strony mówimy do telefonu jako my, ale ktoś po drugiej stronie łącza widzi nas jako bohatera filmowego. W przypadku Stallone’a możemy bez problemu zorientować się, że jest to niemożliwe, bo jest to nieosiągalna dla nas gwiazda z Hollywood, ale w innych przypadkach z powodzeniem można kogoś oszukać.

Czy jest jeszcze jakiś inny obszar mediów, w którym sztuczna inteligencja zaczyna być coraz bardziej obecna?

Tak, to obszar związany z nauką oraz używaniem języków obcych. Przyglądam się temu od lat, bo jako nastolatek miałem na komputerze Amiga 600 oprogramowanie do nauki języków obcych, które było wtedy dość prymitywne. Z jego pomocą można było co najwyżej nauczyć się jakichś słówek i podstawowych form gramatycznych. Zajmowało jedną dyskietkę, więc z dzisiejszej perspektywy możemy powiedzieć, że była to śmiesznie mała objętość. Tak było w 1992 roku. 31 lat później mamy do czynienia z programami, które w czasie rzeczywistym potrafią zamienić tekst w jednym języku na inny w innym języku, a ponadto zauważyć błędy i zaproponować lepsze zmiany.Stwarza to możliwości skomunikowania się niemal z każdym.

W jakim kierunku pana zdaniem potoczy się rozwój sztucznej inteligencji oraz Internetu?

Trudnym momentem dla nas wszystkich była pandemia COVID-19. Przyniosła nam pewne dane mówiące o tym, jak ta przyszłość może wyglądać. Wszystko to, o czym mówiliśmy do tej pory jest dowodem na to, jak komunikacja – zarówno ta zawodowa, jak i prywatna – wirtualizuje się. Jeden z głównych trendów polega na tym, aby z przestrzeni komunikacyjnej usuwać wszystkie możliwe materialne pośredniki. Kolejnym trendem z pewnością będzie więc jeszcze dalej posunięta wirtualizacja związana z rozwojem projektu Metawersum. Ci, którzy są entuzjastami takiego rozwiązania, mówią, że za kilka lat nic nie będzie stało na przeszkodzie, byśmy po założeniu gogli do obserwowania wirtualnej rzeczywistości, widzieli świat tak samo jak wtedy, kiedy patrzymy na to, co dziś nas otacza swoimi oczami. Weźmy choćby np. pod uwagę silnik do tworzenia gier komputerowych Unreal Engine 5, który już obecnie pozwala tworzyć hiperrealistyczne grafiki wideo – tak realistyczne, że patrząc na ekran komputera wydaje nam się, że wyglądamy przez okno. Wirtualizacja i hiperrealizm sprawiają, że wielu badaczy dąży do tego, abyśmy za pośrednictwem Internetu i wirtualnej rzeczywistości mogli wchodzić w relacje w taki sposób, jak to jest teraz, podczas naszej rozmowy – ja panią widzę i mogę np. uścisnąć pani dłoń.

Na zakończenie pytanie trochę bardziej osobiste. Czy to wszystko, co dzieje się wokół tematów, o których dzisiaj rozmawialiśmy, jest ciekawym doświadczeniem dla pana jako badacza?

To jest bardzo ciekawe doświadczenie, które towarzyszy mi od dziecka. Gdybym urodził się w 2000 czy w 2010 roku, wiele procesów byłoby dla mnie naturalnych. Urodziłem się jednak pod koniec lat 70., a to sprawiło, że pamiętam świat analogowy i jestem świadkiem fascynującej ewolucji tego wszystkiego, co zmienia naszą komunikację. Uwielbiam przebywać w wirtualnej rzeczywistości, ale jednocześnie patrzę na nią krytycznie. Jestem – chyba niestety dla mojej rodziny (śmiech) – kolekcjonerem różnych interfejsów, więc przyglądam się, temu jak one się zmieniają: stają się coraz mniejsze, bezprzewodowe i mają coraz potężniejszą moc obliczeniową. Mam wielkie szczęście, że fascynacja, która zrodziła się we mnie w dzieciństwie, stała się moją pracą.

 

Rozmawiała Marta Wiśniewska

Rodzaj artykułu