25 Kwietnia 2024
Aktualności
Od 27 marca do 15 kwietnia 2024 w „Starej Kotłowni” można było tam oglądać wystawę powstałą dzięki współpracy z Wydziałem Sztuki Nowych Mediów Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych w Warszawie. W ramach wymiany swoje prace zaprezentowali u nas warszawscy dydaktycy, a następnie nasi wykładowcy przygotują ekspozycję w PJATK.
Ciekawa to współpraca pozornie bardzo różniących się od siebie partnerów: szacownej uczelni publicznej w nie największym mieście i prywatnej akademii o profilu informatycznym ze stolicy. Jednak artyści wszędzie podobnie odbierają, niczym czułe sejsmografy, co współcześnie wstrząsa Ziemią. I często wyrażają to w podobny sposób. Na wystawie oprócz multimediów znalazły się techniki tradycyjne: grafika, malarstwo, rzeźba.
Co pokazuje nam ekspozycja, która nie ma narzuconego tematu przewodniego, nie sugeruje niczego nawet tytułem? Czego możemy w niej szukać? Po pierwsze możemy przyjrzeć się, czego wykładowcy uczą młodych. I tu możemy być spokojni: świeżego spojrzenia, wrażliwości społecznej, nowej formy. Po drugie, zobaczyć, jakie tematy pracują w twórcach, są pod skórą, co artyści pokazują jako wizytówkę, zapytani, co teraz robią. Chcę teraz skupić się na dwóch przewijających się motywach, które dotknęły mnie szczególnie: wojnie i przemijaniu. Będzie to subiektywne spojrzenie, być może współtworzące sensy.
Trudno nie myśleć dziś o wojnie, która jest tak blisko, tuż za naszą granicą, przychodzi poprzez opowieści i doświadczenia blisko miliona uchodźców, a ostatnio odzywa się w nas obawami o przyszłość. Ciągle jest gdzieś z tyłu głowy, nawet gdy niedostrzegalna na pierwszy rzut oka. Jak w tryptyku Sabiny Twardowskiej, na pierwszy rzut oka przedstawiającym miasto w pogodnej, kolorowej stylistyce. Drugi rzut oka dostrzega neon „help” na szczycie budynku rysowanego lekką prostą kreską, komiksowy wybuch jest na serio, anteny satelitarne nadają wołanie o pomoc, z nieba spada ciemność, budynki obrane za cel spływają krwią, z okien lecą dymy. Wraca pytanie, które zadajemy sobie często odnośnie do przyrody: czy można patrzeć na nią z naiwnym zachwytem, wiedząc, czym jest zagrożona? Czy można patrzeć z dawnym zachwytem na życie miasta, nie nakładając na nie obrazów ruiny, które wciąż mamy przed oczami?
A przecież i przyroda, i miasto powinny być naszym spokojnym domem. Dwa zestawione ze sobą plakaty Agnieszki Cieślikowskiej niosą taki właśnie, nie wiem, czy zamierzony, szczególnie mocny komunikat. Z jednej strony postać ludzka rozciągnięta na trawie, przenikana przez nią, przerastana, pozbawiona granic, tak że zieleń wpływa w nią bez przeszkód. Jest tu błogość, spokój, połączenie. Z drugiej strony plakat „Home”, w moich oczach mówiący o zagrożeniu domu-miasta, o chaosie i zniszczeniu. Nie mogłam powstrzymać się od refleksji: czy nie powinno być tak, że właśnie cała Ziemia powinna być miejscem zamieszkania dla człowieka, miejscem karmiącym, podtrzymującym życie, bo przecież jest wyposażona we wszystko, czego nam potrzeba? Co my z tym robimy? Podzieleni na rywalizujące ze sobą grupy wytyczamy na niej linie, zabijamy się nawzajem, by te linie przesuwać, by nie wpuścić za nie obcych, by usunąć obcych znajdujących się wewnątrz obszaru wytyczonego liniami, który uważamy za własny.
Zapominamy, że i tak każde imperium w końcu upadnie, a każdy tyran zginie. Mówi o tym plakat Olgi Kulish, który swego czasu był częścią wystawy „Posters for Ukraine” wywieszonej w przestrzeni publicznej Warszawy. Z czaszki oznaczonej symbolem „Z” wyrasta kwiat wolnej Ukrainy. Wokół cytat z ukraińskiego filozofa Hryhorija Skoworody: „Wiem, że śmierć zamiata jak kosa, nie ominie nawet króla”. Tak, jest to wyraz nadziei na przetrwanie narodu, ale też stwierdzenie faktu, że żadna ziemska potęga nie trwa wiecznie.
Tak przechodzimy do prac, które próbują oswajać przemijanie. Na fotografii Anny Klimczak zadziwiająco piękna biologiczno-fantastyczna forma, przypominająca niesamowity grzyb, która okazuje się być umierającym kwiatem, uchwyconym w tym właśnie doskonałym momencie. Nie trzeba się zmuszać, konceptualizować, żeby zobaczyć piękno w przemijaniu – ono po prostu nachalnie jest, złapane i jednoznacznie postawione przed oczy. Może na tym właśnie to polega? Aby umieć zobaczyć jako właściwe to, co jest, w tej właśnie jedynej chwili?
Przemijanie zobaczyłam również, paradoksalnie, w najbardziej chyba kojarzącej się z przyszłością, nowymi mediami i technikami komputerowymi instalacji na wystawie – „Self-Maintenance” Klaudiusza Ślusarczyka. Sterowane algorytmem miniurządzenie, w nawiązaniu do ludzkiej potrzeby samorealizacji przez ciągłą wydajność, nieustannie wypluwa z siebie wstęgi zadrukowanego bardzo mądrymi tekstami papieru przypominającego paragony. Produktywność kłębi się, dosłownie, zwałami na podłodze. Tylko jeden mały szczegół psujący piękny obrazek. Wszyscy wiemy, co dzieje się z tuszem na paragonach, prawda? Otóż to. Po jakimś czasie znika. Jak wszelkie ślady po naszej szalonej aktywności mającej udowodnić, że jesteśmy coś warci.
I co z tym zrobić? Na to pytanie odpowiada Ewa Satalecka w tryptyku „Czytam twoje wiersze, Dagmaro”. Tutaj bohaterem jest słowo, myśl. Zamiast komentować, po prostu przywołam jeden z bardziej uderzających cytatów wyeksponowanych na grafice, bo warto nieść go dalej, zwłaszcza w kontekście tej wystawy: „Askesis – ćwiczenie zdumienia jeszcze nigdy nie było tak ważne. Żyjemy w cieniu śmierci i zapomnienia. Naszą rzeczywistością jest nieuchronna strata i nie ma przed tym ucieczki. Jest tylko odroczenie wyroku. Jednak uświadomienie sobie tego wcale nie jest tożsame z rozpaczą. Musimy po prostu kochać goręcej to, co stracić mamy niebawem, nieustannie śpiewając pieśń życia” (Caspar Henderson, „Nowa mapa cudów”).
Okazuje się, że – jak zwykle – jakiekolwiek jest pytanie, odpowiedzią jest miłość.
Epilogiem niech będzie „Compatibility” Piotra Nowińskiego, dwie ręce ułożone jak yin i yang, rysujące jedna drugą. Miłość, oczywiście, że miłość, uzupełnianie się, współpraca, współtworzenie siebie nawzajem, abyśmy mieli czym tworzyć świat, na przekór wojnie i przemijaniu.
Zatem – kochajmy, twórzmy i wpadajmy po inspiracje na kolejne wystawy do Starej Kotłowni.
Justyna Artym
*tytuł i lead pochodzą od redakcji