31 Marca 2023

Aktualności


Na co dzień dzielą się ze społecznością UWM swoją wiedzą i umiejętnościami. Kiedy skończą pracę w laboratoriach, salach wykładowych, dziekanatach, biurach i innych miejscach, znajdują czas dla swoich pasji. Jakie jest pozauczelniane oblicze kobiet Uniwersytetu?

APARAT MAM ZAWSZE PRZY SOBIE

Marzena Baniel przez ostatnie 25 lat pełniła funkcję kierowniczki dziekanatu Wydziału Bioinżynierii Zwierząt. W torebce może nie mieć szminki, ale aparat fotograficzny jest tam zawsze.

Życie jest jak sztafeta – trzeba przekazać pałeczkę następcom

Fotografowaniem zaraził ją starszy brat, który czasem zabierał ją do ciemni. Lubiła też rysować. W szkole i podczas studiów prowadziła kroniki, malowała plakaty, projektowała też znaczki okolicznościowe. Jej fascynacja sztukami plastycznymi odżyła, kiedy dostała aparat kompaktowy. Co fotografowała? Wszystko: ludzi, zwierzęta, przyrodę, wydarzenia.

Od tamtej pory mały aparat zawsze nosi ze sobą. Rejestruje różne wydarzenia, w tym wydziałowe, tworząc następnie krótkie relacje fotograficzne lub filmowe. 

Życie jest jak film – składa się z kadrów

Jest członkiem Artystycznej Rezerwy Twórczej UWM. – Brałam udział prawie we wszystkich wystawach oraz innych inicjatywach grupy, w tym w przygotowaniu jej albumów. Na pierwszej wystawie pokazałam akwarelki, a na kolejnych – fotografie m.in. zwierząt, kwiatów i prace łączące fotografię, malarstwo i grafikę. Maluję abstrakcje, które przetwarzam w programach graficznych – mówi Marzena Baniel. Tak powstają jej fotomale. – Ta technika daje wiele możliwości i… wciąga. Moją główną inspiracją są drzewa. Zdjęcia pogrupowałam w dwa cykle: „Drzewa mówią” i „Drzewa tańczą”. Podczas ostatniej wystawy Grupy A*R*T pokazywałam drzewa okoliczne, ginące i te, których już nie ma. Ze swoich fotografii i fotomali tworzę kartki okolicznościowe, zaproszenia i inne opracowania. Ostatnio, z okazji rocznicy urodzin Kopernika, przygotowałam kilka prac plastycznych i literackich – opowiada Marzena Baniel. Bo okazjonalnie tworzy też krótkie wiersze. 

Życie jest jak poezja – nie zawsze w rymy się składa

Marzena Baniel działa też w Klubie Branżowym „Zootechnicy” przy Stowarzyszeniu Absolwentów UWM. Poza tym kocha muzykę, a najbliższa jest jej poezja śpiewana i piosenka turystyczna. Posiada też działkę ogrodniczą, której ma zamiar poświecić więcej czasu na emeryturze.

PANI OD DALII

Dalie mogą być niziutkie lub wystrzelić na dwa metry. Kolory? Niemal wszystkie – oprócz niebieskiego. Jedną z miłośniczek tych kwiatów jest Teresa Jagielska z Katedry Fizjologii Genetyki i Biotechnologii Roślin na Wydziale Biologii i Biotechnologii.

To za jej sprawą na UWM zaczęły odbywać się wystawy dalii. Od dawna opiekowała się szklarnią Wydziału Biologii i Biotechnologii. Było w niej trochę wolnego miejsca, więc zaczęła gromadzić rośliny z innych stref klimatycznych, głównie sukulenty. Przygodę z daliami zaczęła od poznania Józefa Nieściora z podolsztyńskiego Gutkowa. Pewnego dnia zaprosił ją do swego ogrodu, w którym uprawiał kilkadziesiąt odmian dalii. 

Potem przywiózł mi do Kortowa kilka karp. Posadziłam je i zaczęłam o nich czytać. Im więcej dowiadywałam się o daliach, tym większe wrażenie robiła na mnie ich ogromna różnorodność – wspomina Teresa Jagielska. Dalii w ogrodzie kortowskim przybywało, a wraz z nimi pracy. W ich pielęgnacji pomagali jej znajomi, sąsiadki, studenci, którzy w zamian mogli otrzymać karpy dalii lub kwiatostany. Efekty były coraz większe.

W 2013 r. za namową przyjaciół i Józefa Nieściora razem z dr Beatą Płoszaj-Witkowską, specjalistką od lilii, zorganizowała w Kortowie wystawę dalii. Takie wystawy odbywają się na południu Polski i za granicą. W Olsztynie też były, ale… w latach 50. XX wieku. Podczas wystawy wspólnie z dr Płoszaj-Witkowską pokazała dalie z kortowskiej kolekcji i zaprosiła innych miłośników tych roślin do pokazania swoich, organizując konkursy z nagrodami. Po pierwszej, bardzo udanej wystawie, przygotowywała następne. Towarzyszyły im konkursy na najładniejsze kwiaty i kompozycje, warsztaty plastyczne, fotograficzne, malarskie, florystyczne i ogrodnicze oraz rozmowy o uprawie. O wystawach robiło się coraz głośniej. Brał w nich udział nawet Stanisław Lipień z Kamiennej Góry położonej tuż przy granicy z Czechami, który uprawia chyba najwięcej dalii w Polsce, ponad 700 odmian. 

A kolekcja w Kortowie rosła i rosła. W szczytowym momencie liczyła 280 odmian. Ile karp? Zwykle 450–500. Niestety nadszedł rok 2020 – czas nauki i pracy zdalnej. Pomocnicy znikli. Wystawa odbyła się tylko w mediach społecznościowych. Mocno ograniczona była w 2021 r. W ubiegłym roku fani dalii już się jej nie doczekali. – Zostało nas za mało do tak dużego przedsięwzięcia i zabrakło środków.

Co zatem z wystawą dalii w 2023 r.?– Ze względów finansowych nie mogliśmy utrzymać szklarni na Wydziale Biologii i Biotechnologii. W tej chwili rośliny są umieszczone w wynajętych pomieszczeniach szklarni Wydziału Rolnictwa i Leśnictwa. Musimy zapracować na ich utrzymanie, dlatego zmniejszamy kolekcję. Możemy przekazać odpłatnie część roślin i doniczkowe kompozycje kwiatowe na zasadzie rozliczeń wzajemnych dla jednostek UWM. Tworzymy na przykład dla Wydziału Prawa i Administracji kompozycje do jego nowej siedziby. Możemy robić takie kompozycje i aranżacje roślinne także dla innych. Urządzamy warsztaty dla seniorów, pracowników i młodzieży szkolnej. Od lat robimy zajęcia z okazji różnych wydarzeń. Przenikają się na nich elementy nauki, praktyki oraz sztuki – mówi Teresa Jagielska.

BIEGA „NA RADOŚCI”

Najbardziej „usportowioną” matematyczką na UWM jest dr Aleksandra Kiślak-Malinowska, prodziekan Wydziału Matematyki i Informatyki.

O edukację sportową małej Aleksandry zatroszczyli się rodzice, gdy miała 7 lat.– Najpierw zapisali mnie na gimnastykę artystyczną. Nie pasowała mi. Potem był basen. To była dla mnie trauma. Widząc moją niechęć, dali mi spokój, ale zabierali mnie na wczasy w góry. I tak w wieku 7 lat zdobyłam Śnieżkę. Bardzo mi się te wędrówki po górach podobały i to zostało mi do dzisiaj – wspomina.

W ogólniaku miała z WF-u piątkę. Na studiach na UAM w Poznaniu oprócz matematyki pochłaniały ją góry. Należała do ekipy, która każdą wolną chwilę spędzała na wędrówkach. Od tamtej pory po górach musi pochodzić co najmniej raz w roku. Jej najstarsza miłość nazywa się przecież Karkonosze.

Jedenaście lat temu dr Aleksandra Kiślak-Malinowska została prodziekanką ds. studenckich na Wydziale Matematyki i Informatyki. – Czasami potrzebowałam trochę czasu dla siebie. Bieganie było już wtedy modne. Pomyślałam, że może i ja spróbuję. Spodobało mi się. W bieganiu znalazłam uspokojenie i radość – zaznacza. Kiedy w 2016 r. Uniwersytet ogłosił III Bieg Uniwersytecki, postanowiła się sprawdzić. Wystartowała i od razu sukces – trzecie miejsce. Zaczęła więc startować w różnych zawodach i z każdych 10 startów przywoziła 9 medali. – Biegam 2–3 razy w tygodniu od 5 do 15 km. Biegam dla siebie. „Na radości”. Lubię też od czasu do czasu się sprawdzić, bo zawody to wyzwanie, emocje, ale też ciekawe miejsca i ludzie. Najbardziej lubię starty na 10 km – uzupełnia.

Początkowe sukcesy w konkursach tak nakręciły panią prodziekan, że raz przeszarżowała. Podczas kontuzji mogła sobie pozwolić tylko na pływanie. Kontuzja jej przeszła, pływanie – nie. Chodzi teraz na basen raz w tygodniu. Jej dystans to 1,5 km. W jej życiu jest jeszcze miejsce na inne ważne rzeczy. – Od zawsze towarzyszył mi rower. Na prezent ślubny mąż dał mi taki, który był poskładany specjalnie dla mnie, z najlepszych części. Na ulicy mężczyźni nie oglądali się za mną, lecz za moim rowerem. Teraz jest więc tak, że ja biegnę, a mąż mi towarzyszy na rowerze – dodaje.

W 2021 r. postawiła sobie wyzwanie: przejdę piechotą jednorazowo 50 km. Dała radę. W 2022: przejadę rowerem 120 km. Przejechała 124. – Na ten rok też mam wyzwanie – przyznaje. Bieganie, rower, basen. Czy to wszystko? – Jest jeszcze siłownia, którą odwiedzam trzy razy w tygodniu. Po co? Dla wzmocnienia kondycji i przyjemności. Jestem odporna na zmęczenie i nie chwaląc się, w bieganiu osiągam wyniki, na które inni muszą solidnie zapracować, a mnie przychodzą one bez specjalnego treningu – mówi. Dr Kiślak-Malinowska ma do uprawiania sportu sprzyjająca atmosferę w domu. Mąż dzieli z nią pasję do gór, a ona z nim – do roweru. 

Lech Kryszałowicz

SŁODKA PASJA

Justyna Stawecka zawodowo zaprzyjaźnia biznes z nauką – do niedawna pracowała w Centrum Innowacji i Transferu Technologii UWM, a teraz współtworzy nową jednostkę w strukturze Uniwersytetu – Centrum Współpracy z Otoczeniem Społeczno-Gospodarczym. Jest jedną z osób zatrudnionych w sekcji dialogu i partnerstwa.

Jako absolwentka ochrony środowiska jest uważna na to, co związane z ekologią.– Śmieci zaczęłam segregować już na studiach, wiele lat przed tym, zanim stało się to obowiązkiem. Biegaliśmy z nimi do specjalnych kontenerów daleko od naszego bloku – wspomina Justyna Stawecka. – Moja rodzina z rozwagą kupuje ubrania, zwracając uwagę na ich jakość, skład, miejsce produkcji i trwałość. Mam świadomość, że branża modowa jest jedną z najbardziej zanieczyszczających środowisko, staram się więc kupować odzież z drugiego obiegu, i zachęcam do tego moją nastoletnią córkę. Żeby zmniejszyć w domu zużycie wody pitnej, zamontowaliśmy w kranach perlatory.

Trendy związane ze zrównoważonym rozwojem śledzi i stara się wdrażać nie tylko w prywatnym życiu, ale i z myślą o nich projektować działania w przestrzeni Uniwersytetu oraz z jego udziałem. Należy do uczelnianego Green Teamu, a jej marzeniem jest np. wprowadzenie programu wolontariatu pracowniczego na UWM.

A czym zajmować się będzie w najbliższym czasie?– Jestem odpowiedzialna m.in. za organizację udziału UWM w Women In Tech Summit, wydarzenia promującego aktywność kobiet w branżach technologicznych. Konferencja odbędzie się w Warszawie i jest inicjatywą wpisującą się w działania na rzecz równości płci. A to przecież jeden z celów zrównoważonego rozwoju – podkreśla Justyna Stawecka.

A skoro o „równoważeniu” mowa, to trzeba zaznaczyć, że zasada „work-life balance” (dążenie do stanu równowagi między pracą i życiem prywatnym) ma szczególne znaczenie także dla naszej rozmówczyni. Wolny czas spędza aktywnie. Choć na swoim koncie ma nawet epizod triathlonowy, teraz pływa już tylko dla przyjemności. I kibicuje bliskim, dla których sport jest bardzo ważny. Jest miłośniczką teatru i książek, lubi haftować i robi kartki metodą quillingu, ale ze sztuk wszelkich to sztuka cukiernicza stała się jej najbliższa.

Samo przygotowywanie tortów czy innych słodkości mnie odpręża, a możliwość obdarowywania rodziny i przyjaciół wypiekami przygotowanymi specjalnie z myślą o nich, sprawia mi ogromną radość – przyznaje.

Miłość do pieczenia wyniosła z domu rodzinnego. I tak jak ona kiedyś stawała przy stolnicy u boku swojej mamy, tak dzisiaj bliscy towarzyszą jej podczas pieczenia. Dzieci pomagają przy dekorowaniu słodkości, a mąż robi zdjęcia wypiekom. I tylko dla porządku należy dodać, że z tego całego kuchennego zamieszania najbardziej lubią, rzecz jasna, smakowanie.

Nawet największemu łasuchowi zadrżeć może jednak ręka, kiedy zostanie poproszony o ukrojenie tortu – wypieki Justyny Staweckiej to małe dzieła sztuki.– W każdym torcie staram się oddawać pasję innych – w tym dla syna pewnie pojawi się motyw związany z szachami, które kocha, albo z jakąś grą komputerową. Córka dostaje taki, który nawiązuje do jej pasji pływackiej, a z myślą o mężu ostatnio przygotowałam tort sushi – wyjaśnia. 

W każdym torcie staram się oddawać pasję innych – w tym dla syna pewnie pojawi się motyw związany z szachami, które kocha, albo z jakąś grą komputerową. Córka dostaje taki, który nawiązuje do jej pasji pływackiej, a z myślą o mężu ostatnio przygotowałam tort sushi – wyjaśnia. 

Choć nie odczuwa żadnej pokusy, by cukierniczą pasję zamienić w źródło dochodu, do dyplomów z ochrony środowiska, filologii angielskiej i społecznej odpowiedzialności biznesu, dołożyła kurs cukierniczy, zakończony egzaminem państwowym – gotowość do uczenia się przez całe życie to jedna z jej zasad. Pozostaje jej wierna nawet teraz, realizując kolejne studia podyplomowe.

Daria Bruszewska-Przytuła

fot. freepik  

Rodzaj artykułu